Funfle marcowe

Powinnam pisać pracę na poetykę, ale wieje wiatr.

Nic już nie rozumiem, za mało kawy i papierosów. Mam zaraz dwadzieścia lat, moja wątroba pięćdziesiąt, płuca sto dziewięćdziesiąt, chyba jak Ulewicz, albo w ogóle ich nie ma, jak Homera.

Byłam dzisiaj na takim spotkaniu, dziwnym dla mnie, ale jednocześnie chyba w doczesnym świecie całkiem zwyczajnym. Bo tak się robi, nie? Wysyła zaproszenie na fejsie fajnej dupie, a potem zaprasza na kawę, za którą nawet się nie płaci. I uśmiecha, jak ona mówi mądre rzeczy, a tak naprawdę to mogły być same bzdury, bo nie umie się sprowadzić tematu na znane sobie tory, i daje się wodzić za nos.

Pokłóciłam się z tym bambrem o palenie. Bo to już dyskryminacja, żeby z mojej uczelni poznikały nagle wszystkie palarnie! Ja rozumiem, że tam na dole, bo to w końcu główny zawór gazu i nikt nie chce wylecieć w powietrze, ale trzecie piętro, filologia klasyczna? Komu to przeszkadzało? „No to dbają o was”. Szargają mi nerwy, ot co. „Papierosy są niezdrowe”. O, świetnie. To się nowej rzeczy dowiedziałam. Ja lubię papierosy, pan bamber lubi czekoladę. Ja będę miała raka, on nadwagę i wcześniej kopnie w kalendarz, bo jest starszy.

(Okej, patrząc na swój brzuch wnioskuję, że to ja mam sporą nadwagę, pewnie nie taką jak Grycanki, ale oprócz papierosów lubię też czekoladę, kebab i ciastko z Mc’a, ale nie o to, nie o to!).

Tragikomedia.

Ale przecież wiosna już, wierzby płaczą na jasnozielono, tak jak bez i kawałek jednego z żywopłotów na Oświecenia. Odbija mi z imprezami, trochę się zagubiłam wczoraj gdzieś na Wichrowym, ciesząc bardziej z innych niż z siebie. Pamiętam zapach altruizmu, jeszcze gdzieś na dnie zatok, ale wciąż nie mam serca, tylko staram się być miła. Nie wychodzę na tym najlepiej. I wciąż jeżdżę bez biletu, głupia i gruba, tej. Ale paradoksalnie nie nieszczęśliwa.

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz