Trudna sztuka wyboru i doboru (nie)naturalnego

Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny powitał Poznań blisko dwudziestoma stopniami ciepła, lekkim wietrzykiem oraz nastrojem na wyznania. Przygotowywałam właśnie obiad dla mojej dziewczyny, kiedy wpadł Cyperiusz i zaczęliśmy całkiem poważnie rozmawiać, co może się wydawać dziwne, jeśli chodzi o naszą dwójkę, ale tak naprawdę oboje jesteśmy osobami skłonnymi do całkiem głębokich refleksji. Sporadycznie, lecz faktycznie. W pewnym momencie z piersi Cypka wydarł się rozpaczliwy jęk, a później padło z jego ust pytanie, które uświadomiło nam kilka smutnych prawd na temat naszego życia uczuciowego. O nim rozpisywać się tym razem nie zamierzam, gdyż, najprościej rzecz ujmując, jest to pomysł kompletnie poroniony i nadaje się raczej na groteskę niż wpis na bloga. Pragnę za to skupić się na owym znaczącym pytaniu, czyli:Co się stało z tym światem? Gdzie się podziały normalne związki, kiedy jedna osoba zakochuje się w drugiej, a druga w pierwszej i po prostu są razem? Dalszy wywód Cyperiona pełen był rozżalenia. Teraz związek oznacza tylko dymanie się z jedną konkretną osobą. I tyle. 


Trudno nie przyznać mojemu przyjacielowi racji, przynajmniej po części. W życiu, filmie i książce, coraz częściej współczesny dobry związek to taki, w jakim się nie oszukuje, realizuje swoje pasje, ma wspólne poglądy na politykę oraz styl żywienia, oraz w którym uprawia się średnio zadowalający seks. Tyle wystarczy. A gdzie uczucie? Jakiekolwiek prócz względnego szacunku, i tak rzadko spotykanego? Gdzie fascynacja drugą duszą? Gdzie kompatybilność myśli oraz rozumienie się bez słów? Zostało gdzieś pomiędzy Novalisem a Chopinem? 

Doczytując dziś felietony Olgi Tokarczuk ze zbiorku pt. "Moment niedźwiedzia", trafiłam na krótki artykulik poruszający między innymi sprawę bezdomnych psów. Na podstawie tekstu francuskiego dziennikarza Jeana Rolina, Tokarczuk przypominała momenty, w których porzucone zwierzęta gromadzono w jakimś miejscu i mordowano, na przykład przed olimpiadą w Moskwie w 1980 roku. Plączące się po ulicach psy musiały zginąć, by nie wadzić swoim niedoskonałym widokiem przyjeżdżającym do stolicy Rosji widzom igrzysk. A co było z tymi psami nie tak? (Poza faktem, że były psami, za którymi nie przepadam - wolę koty, ale nie o to, nie o to, nie tym razem). Że wyglądały brzydko i nieładnie pachniały, bo musiały szukać jedzenia w śmietnikach? Że włóczyły się między budynkami, bo nikt nie chciał ich już trzymać w mieszkaniach? Same w sobie nie były niczemu winne. Zostały pozbawione życia, ponieważ różniły się według opinii organizatorów imprezy od ich własnych pupili, grzejących im w domu kanapy lub bawiących się z ich dziećmi. To naprawdę fatalne, ale zdaje mi się, iż większość ludzi wiąże się z innymi, by nie być postrzegana przez ogół społeczeństwa dokładnie w taki sposób, w jaki patrzy się na te feralne psy. Bo co to, masz dwadzieścia kilka lat i nie masz chłopaka? Dziewczyno, co jest z tobą nie tak? W wyborze partnera kierujemy się zatem korzyściami. Natrętne ciotki dadzą nam spokój, gdy przyprowadzimy na niedzielny obiad przystojnego kawalera lub poukładaną pannę. A jak do tego mądrzy i wygadani, albo i nieźle zarabiający, to już w ogóle! Dlaczego jesteśmy tacy leniwi, by na rzecz prawdziwego uczucia, które co prawda przyjdzie nie wiadomo kiedy albo i w ogóle, zatracać prawdziwe ja na rzecz kompromisów z drugą osobą, która nie jest naszą bratnią duszą? 

Masz trzydzieści lat i nie masz na palcu pierścionka zaręczynowego? Ojej, chyba będziesz starą panną. W przypadku kobiet presja jest naprawdę ogromna, co innego, jeśli chodzi o mężczyzn. Mogą hulać i skakać z kwiatka na kwiatek odrobinę dłużej, ale czujne matki wykorzystają każdy moment, by przedstawić latorośli wymarzoną kandydatkę na przyszłą synową.


A Tokarczuk pisze dalej: Bezdomny pies może być najlepszym pretekstem wielkiej podróży dookoła świata. Na jakiejś beznadziejnej, wyszukanej naprędce stronie dla singli, znalazłam informację, że single częściej wyjeżdżają na wakacje, więc warto nie pakować się w związki. To prawda, że gdy jest się odpowiedzialnym za kogokolwiek poza sobą samym, ma się więcej zobowiązań, mniej sposobności do wyjazdów i często też dużo mniej pieniędzy. Wciąż jednak nie rozumiem, jak wycieczki, nawet takie zagraniczne, mają kogoś zachęcić do przestania szukania za wszelką cenę swojej drugiej połówki. Co innego wędrówki duchowe. Sama zauważyłam, że kiedy jesteśmy zaangażowani w drugą osobę, o wiele mniej czasu poświęcamy swoim pasjom. W porównaniu ze wcześniejszymi latami, teraz niemal nie piszę i nie czytam. Wszystkie aktualne sprawy odsuwają się na dalszy plan. Trudno mi było początkowo walczyć z takim stanem rzeczy, bo nie mogłam się na niczym konkretnym skupić. Utrudniały mi to uczucia, ale znam sporo osób, które biegają na randki, okazujące się totalnymi niewypałami, tylko dlatego, że nie wypada inaczej. A czy nie jest tak, że wspólne zainteresowania łączą ludzi? Studia? Wernisaże? Kursy gotowania, bieganie po parku albo długie godziny spędzone w bibliotece? To nie tak, jak pisze Oscar Wilde, że mężczyźnie samotność może dopomóc w odnalezieniu samego siebie, zaś kobietę zabija. Wszystko zależy od nastawienia, a nie płci.

Moja dziewczyna uważa, że jeśli ktoś twierdzi, iż do szczęścia nie potrzebuje miłości, pierdoli nonsensy. Każdy chce być zakochany, choć nie każdy chce być kochanym - tak mówi Zuz. I spotkałam również przypadki ludzi, czerpiących największą przyjemność ze swojej prywatnej beznadziei oraz klęsk uczuciowych wśród swoich znajomych. A przynajmniej pozornie największą przyjemność. Mnie jednak się wydaje, że miłość do drugiej osoby czasem może być mniejsza niż miłość do swojej pasji. Wielcy artyści, na przykład Mozart, poświęcili nie tylko swoje szczęście rodzinne i uczuciowe dla wzbicia się na szczyt doskonałości w swojej dziedzinie. Oddali za to nawet swoje życie. Czy miłość jest ważniejsza, czy życie, czy też może te dwa słowa oznaczają dokładnie to samo, na razie zostawmy. Teraz czas na spoiler, jeśli ktoś nie widział najnowszego sezonu "Chirurgów". Albo porzucenie lektury tego postu, gdy spoilera nie ma zamiaru się poznawać. W jednym z ostatnich odcinków Owen rzuca swoją nową kobietę. Pani doktor stwierdziła, że chce mieć gromadkę dzieci, o czym Hunt zawsze marzył. Dodatkowo postanowiła, iż porzuci swoją lekarską karierę, póki ich planowane potomstwo nie podrośnie, by mogło wyrosnąć na geniuszy jej własnym kosztem. I wtedy szef chirurgii zaczyna się zastanawiać. Dochodzi do wniosku, że nie będzie potrafił żyć z kobietą, która tak łatwo rezygnuje ze swojej kariery oraz rozwoju osobistego. Myślami powraca ku swojej byłej żonie, Christinie, która dokonała paru aborcji i mnóstwa innych wyrzeczeń po to, by stać się najlepszym na świecie kardiochirurgiem, a z Owenem rozstała się przez jego zboczenie na punkcie zakładania rodziny. Okazuje się, że nie potrafią żyć ani z sobą, ani bez siebie.

NAJGORZEJ.

 To samo w najnowszym odcinku "Pamiętników wampirów". Kto nie oglądał, niech nie czyta, albo czyta i mnie nienawidzi. Elena rozstaje się z Damonem. Mimo że go kocha, nie potrafi z nim być, bo przez niego nagina swoje zasady moralne. W obu przypadkach jest uczucie i pragnienia, czyli są ściany oraz umeblowane wnętrze, ale ani fundamentu, ani dachu nie widać. 

O kurwa, jednak dopiero teraz NAJGORZEJ.

Bo co to za dom, w którym ciągnie od ziemi i nie ma gdzie się schować przed deszczem? 
Ale z kolei co to za dom, gdzie nie ma jak przygotować obiadu, bo brakuje stołu i krzeseł? Ile razy można zamawiać pizzę na dowóz, zanim się zbankrutuje?
Mając do wyboru takie dwie opcje, czy to dziwne, że omija się taki prześmieszny budynek i idzie założyć porządne siedlisko jakieś dwie rzeki, trzy pola i osiem lasów dalej? Wędrówka będzie długa oraz pełna znoju, co więcej: zapewne końca przez długi czas nie będzie widać. Z drugiej strony: żeby zobaczyć, jak prawdziwy dom powinien wyglądać, zatrzymywanie się w napotkanych po drodze niewykończonych chatkach może przynieść sporo pożytku. 

I co wybrać, i jak żyć, panie premierze? 
Dobrze byłoby znać konsekwencje swojego wyboru, tak sobie pomyślałam chwilę temu. A teraz sobie myślę tak: nie jestem głupia, mam wyobraźnię. Znam konsekwencje. Umiem sobie wyimaginować, co byłoby w alternatywnym świecie, gdzie podejmowałabym zgoła inne decyzje niż te teraz. Nie byłoby lepiej. Byłoby tylko inaczej. Dlatego przyjmuję nową dewizę.

make what we believe

don't we make what we can







Share this:

CONVERSATION

8 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się analogia do tej historii z psami, chociaż nie wiem, JAK MOŻNA NIE KOCHAĆ PSÓW </3 Tak czy inaczej, bardzo trafne. Podobnie jak cytat z Kinga. Aczkolwiek teraz mam okazję obserwować różne, ekhem, zmagania w dziedzinach damsko - męskich i jak tak na to patrzę, to myślę, że czasem serio lepiej dać sobie spokój i płynąć z prądem. Zbyt zdesperowana kobieta to smutny widok.

    P.S. Nono, tylko wyjechałam za miedzę a Ty już masz inne dziewczyny, ładnie to tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem zdesperowana, tylko zrozpaczona, to różnica, nie? ZA MIEDZĘ?! SERIOUSLY?! To nie jest jakaś tam dziewczyna, czuję poważny związek, zazdrosna? Trzeba było mnie nie zostawiać, różne rzeczy się dzieją na skalę międzynarodową. ; p

      Usuń
    2. Nie mówiłam, że Ty jesteś zdesperowana :D

      Usuń
    3. Zaraz się popłaczę ze śmiechu po przeczytaniu tych komentarzy. Oraz tej notki. Albo po prostu wyrzygam z żalu. Łączę pozdrowienia.

      Usuń
    4. No siemka. Siedzę w Maku i czytam Twojego bloga, żeby nie pisać licencjatu. Powinnam włączyć jakieś powiadomienia o odpowiedziach na komentarze czy coś :D
      Życie to farmazon <3

      Usuń
    5. Dlaczego u góry mam jeszcze starą ikonę, a w nowszych komentarzach już kolejną? ;o

      Usuń
    6. No bo zmieniłaś, nie? To się nie aktualizuje do starych wiadomości, tylko dopiero od nowych. Też tak mam, normalna sprawa na blogspocie.

      Usuń