Z książką duszą i sercem

Dwudziestego trzeciego kwietnia obchodzimy (to znaczy głównie intelektualiści) Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. (Na dzień przed moimi urodzinami. Przypadek? Nie sądzę). Dlatego postanowiłam skupić się na jednym z tematów, który już od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Dzisiaj wystąpię w obronie literatury i świata, w jakim żyję dzięki pracy pisarzy. Nie myślałam nigdy, że kiedykolwiek znajdę się w sytuacji, w której będę musiała komukolwiek udowadniać wyższość książki nad imprezą w klubie czy wyjaśniać, dlaczego wolę iść do biblioteki zamiast obmyślać intensywnie plan uwiedzenia jakiegoś chłopaka. Nie podejrzewałam nawet, że takie wytłumaczenia staną się pewnym wymogiem wśród studenckiej braci! Olaboga! Świat jednak schodzi na psy. (A wiedząc, jak wielką antypatią darzę te czworonogi, możecie w łatwy sposób dojść do tego, jak bardzo tym faktem jestem przejęta, tudzież zniesmaczona). 

Nowa księgarnia w Łodzi, ulica Piotrkowska - musiałam zamieścić zdjęcie,
slogan jest po prostu przecudny!

Po pierwsze, czytać muszę, gdyż na filologii inaczej nie wypada. (Oczywiście, znajdą się aparatki, które w rękach swych nikczemnych trzymają tylko streszczenia i opracowania, ale od takowych odcinam się z całą zawziętością). Co prawda studia wybrałam nie dlatego, że lubię być przymuszana do pochłaniania ciężkostrawnych tworów małoznanych kuzynów trochę bardziej znanych poetów, którzy umarli przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia, a dlatego, że kocham pisać. Fakty te jednak łączą się ze sobą całkiem ściśle. Im więcej się czyta, tym więcej się wie o świecie. Im więcej się wie o świecie, tym lepszym się jest pisarzem, bo ten, w swoich dziełach, winien zbudować takie tło dla swoich bohaterów, które nie kłułoby rażącymi pogwałceniami realizmu (lub fantastyki) w snutej przez siebie fikcyjnej opowieści. A zatem, po drugie, czytać chcę, by więcej wiedzieć i piękniej tworzyć. 

Miód!
Człowiek nie może żyć samymi obowiązkami, więc oprócz lektur z kanonu pojawiają się też pozycje, z którymi po prostu wstyd się nie zapoznać. Każdy świadomy czytelnik prędzej czy później musi zwyczajnie sięgnąć na półkę z Nabokovem, Hugo, Dickensem, Hemingwayem czy Tołstojem. To taki rodzaj dobrej rozrywki ze szlachetną misją w tle; swoiste wyzwanie dla książkowego rycerza. Dobrze jest próbować i nowych rzeczy. Dlatego, prócz listy książek, jakie koniecznie muszę przeczytać, słucham innych doświadczonych czytelników i zdaję się na to, co mi polecają. W ten sposób powoli przekonuję się do Stephena Kinga, poznaję literaturę nie tylko polską i anglojęzyczną, bo i tę pochodzącą ze Wschodu, Kraju Kwitnącej Wisni czy państw rozmieszczonych nad basenem Morza Śródziemnego. Poszerzam swoje horyzonty, nie opuszczając czterech ścian. Już nie mówiąc, że same wyprawy do biblioteki (zwłaszcza przy totalnym braku pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się poszukiwana filia) mogą być przygodą, zaś wspólna lektura, w towarzystwie bliskiej osoby, która jest tuż obok, ale jednocześnie znajduje się w zupełnie innym miejscu, niesamowitą przyjemnością. Mądre książki zbliżają do siebie mądrych ludzi, tak mi się zdaje. 

Ktoś mi niedawno powiedział, że za dużo czytam, że od tych książek chyba mi się w głowie poprzestawiało. Nie ujął tego tak dokładnie, ale sens niestety zachowałam. Na szczęście wiem już z całą pewnością, że nie ma złych książek. Co z "Mein Kampf"?, ktoś mógłby zapytać. Już odpowiadam. Nie ma złych książek. Są tylko książko źle napisane. Albo dobrze napisane, ale przez złych ludzi. Lektury, w jakich gustuję, na pewno nie sprzyjają szerzeniu chaosu. Wręcz przeciwnie. Varga bawi mnie, otwierając oczy na pewne oczywiste zjawiska, na które wcześniej zupełnie nie zwracałam uwagi, a powinnam była. To samo Karpowicz i Ostachowicz. Irving zaś uczy mnie techniki pisarskiej oraz wskazuje największe wartości w życiu, jednocześnie podając prosty przepis jak nudną szarą codzienność zamienić w kolorowy jarmark cudów. Poezja Staffa daje mi energię. Dzięki niej czuję, że mam w sobie mnóstwo mocy twórczej. Pociesza mnie, gdy jest mi smutno, choć czasem z kolei nawet wpędza w depresję, więc jeśli chcę się sprowadzić na dno, by następnie się od niego odbić i przeżyć katharsis, sięgam właśnie prędzej po dzieła Leopolda niż tragedię antyczną. 
Zawsze twierdziłam, że Lena to bardzo mądra kobieta.

Za dużo rzeczy sobie wyobrażasz, to jest rzeczywistość, a nie fikcja literacka, co ty, żyjesz, czy piszesz to życie? Nie wszystko będzie tak, jak ty sobie wymyślisz, zejdź na ziemię. 
Hm, to prawda, stąpanie na ziemi uczy czasem więcej niż literatura, bo w książkach to nie Ty dostajesz po dupie, a bohaterowie, z którymi może się utożsamiasz, ale to wciąż nie Ty. Książki to jednak nie ucieczka od problemów, tylko ich analiza i interpretacja. Kiedy jednak dzięki literaturze trzymamy pewien poziom (wysoka literatura = wysoki poziom???), po co obniżać swoje wymagania do tego, co aktualnie przynosi nam los? To ważna lekcja. Przez chwilę zapomniałam o płynącej z niej nauce, ale na szczęście przypomniałam sobie i zapamiętam już chyba na całe życie. Jeśli nie, uroczyście zezwalam osobom dzielących ze mną moje wzloty i upadki o pierdolnięcie w łeb. Najlepiej patelnią, bo, jak przekonał się jeden z Irvingowskich bohaterów z "Ostatniej nocy w Twisted River", taka randka z teflonem grozi śmiercią. A naprawdę nie chcę żyć w świecie, na który nie zasługuję. Być może dlatego moje słowa dla niektórych postaci zbyt rzeczywistych wydają się zbyt wzniosłe lub pełne patosu; być może stanowią mżonki i świadczą o mojej naiwności. W takim razie apeluję o mówienie mi wprost, iż jestem żałosna, a nie, że literatura miesza mi w głowie. To będzie bardziej uczciwe - obrażanie mnie zamiast moich idoli. 

Może i oklepana, ale najszczersza prawda.


Na portalu Lubimy Czytać przeczytałam dziś bardzo ciekawy post pt. "Dziwne nawyki czytelnika". Skłonił mnie do refleksji na temat poszanowania książki jako nie wartości intelektualnej, ale rzeczy materialnej. Znane mi są bardzo dobrze osoby, które wykazują niesamowitą dla mnie dbałość o każde tomiszcze. Nie zapalą papierosa w pokoju, bo pożółkną stronice, broń Boże nie zagną rogu kartki, więc bez zakładki z domu nie wyjdą, a zakreślić czegoś ołówkiem też nie ma opcji, lepiej przepisać do notatnika. Rozumiem takie podejście, ale przecież książka kupiona za własne pieniądze nie jest obiektem muzealnym. Dla mnie stanowi sztukę, owszem, lecz użytkową. W końcu po to, kiedy zwoje papirusowe zamieniły się w pergaminowe kodeksy, marginesy zostały w nich umieszczone nie po to, by zostawić miejsce na zszycie kart,
Frankie też ma rację. Szczęście w nieszczęściu.
by poszczególne fragmenty wyglądały estetycznie, a przynajmniej nie tylko. Biała przestrzeń była obligatoryjna, jeśli chciało się coś zanotować przy tekście bez ingerowania w interlinie. A ponieważ marginesy zostały do dzisiaj, dlaczego marnować ich przeznaczenie? Wśród wierszy powieści umieszczam znaczki, czasami dokonuję własnej adjustacji, gdy spostrzegam, że w trakcie korekty zapomniano o połkniętej literce, więc ją dopisuję. Wybrane cytaty podkreślam ołówkiem, a jeśli jego brak, to nawet i zakreślaczem. Do tego zaznaczam stronę zakładką, a później przepisuję złotą myśl do specjalnie założonego w tym celu zeszytu. Dlatego czytam tak powoli. I za mało. Czasem to mozolne zajęcie, zwłaszcza, iż mam zasadę, że nie porzucam książki w trakcie czytania (złamałam ją tylko raz - "Faraon"). 

Chyba nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy nie lubią czytać. Albo się tego boją, bo wiąże się to z pewnym wysiłkiem intelektualnym. (W trakcie lub nawet po przeczytaniu lektury, można, o zgrozo, zacząć myśleć; nie każdy nadaje się do realizowania takich wzniosłych czynów). Może nie powinnam im w ogóle ufać? Oglądanie filmów i słuchanie muzyki również w pewien sposób uwzniaśla, ale w zupełnie inny sposób niż zbliżenie z literaturą. Prawda? A może nie? Jeśli czytacie mojego bloga, to istnieje całkiem spora szansa, że również i książki. Powiedzcie mi, to raczej hobby czy styl życia? Jak na to patrzycie? I czy znacie osoby, które boją się słowa pisanego niczym diabeł wody święconej? Na szczęście ja potrafię takich zliczyć na palcach jednej ręki, tylko wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że nie doceniają jednego z największych ludzkich osiągnięć. 

Z okazji Międzynarodowego Dnia Książki, życzę Wam ósmego dnia tygodnia, albo nawet dodatkowych ośmiu, tak zżynając z Leny Dunham, które będziecie mogli przeznaczyć na czytanie. Oprócz tego: mnóstwo pieniędzy na kompletowanie własnych książkowych zbiorów albo wspomaganie pobliskich bibliotek. I pomysłów na nowe arcydzieła. Oby wyobraźnia nigdy Was nie zawiodła. 



Share this:

CONVERSATION

15 komentarze:

  1. Nie, wiesz? Porywam ząb po zębie za tą krytykę! A tak szczerze - to wcale! To tak naprawdę mój pierwszy post (wstępnego nie liczę) i dziękuję za wszelkie rady. Ja jako raczej mniejszy adorator sportowy nie mam adidasów, a w trampkach przemierzam kilometry :). Co do ludzi wkurzonych. Jestem okropnym pedantem i musiałabym zamieszkać w lesie... ale przy większych kłótniach wychodzę. O Erasmusie słyszałam, bo moja mama (wykładowca) ma z nim coś wspólnego na uczelnii. Ja sama dużo sama chodzę po mieście.

    Sama się teraz dużo rozpisałam. W końcu komentarz też zmusił mnie do myślenia. Dzięki!Zostawiłam otwartą stronę i wyszłam na spacer. Tak to się u mnie kończy :).

    ...

    Światowy Dzień Książek powiadasz? Może w końcu zacznę porządnie moją, bo ostatnio źle się u mnie dzieje. Nie mogę przeczytać nawet rozdziału, a kiedyś potrafiłam spędzać całe dnie przy starych księgach. Może akurat trafiam na same nudne... Nie wiem, ale muszę z tym zrobić.

    Slogan księgarni rządzi! Bardzo fajne hasło, kreatywne - w sprawie książek powinno być takich więcej. Ja sama nie potrafię się przełamać do polskich pisarzy - no, może Sapkowskiego. Zdecydowanie wolę zagranicznych - np. w moim przypadku jednego z najukochańszych - Kinga :). Osobiście z jego książek polecam Tobie "Rękę Mistrza", wg mnie to jego najlepsza powieść, ale nie czytałam "Lśnienia" czy "Zielonej Mili" (powszechnie uznawanych za arcydzieła), więc na razie nie mogę poświadczyć... Za Hemingwaya próbowałam się wziąć ostatnio, ale na razie nie potrafię. Nie są to powieści w moim typie, chyba, że masz jakąś którą z chęcią polecisz?

    Ja jeszcze potrafię, choć z trudem, zrozumieć ludzi, którzy mało czytają, choć są oni cholernie nudni. Raz się jednak, naprawdę!, zdenerwowałam, gdy przeczytałam, że dziewczyna uważa książki za stratę czasu. Kompletne szaleństwo! Owszem, wolałabym pójść na spotkanie z przyjaciółmi (ale tylko z nimi, reszta może się...) niż spędzić wieczór nad książką, ale zawsze chcę dla niej znaleźć czas zarywając noce. Ile razy zdarzyło mi się wieczorem być w połowie powieści, a rano ją skończyć?

    Sama nie wiem, ale książki to wspaniała sprawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co to za książka, którą tak długo męczysz?
      No nie? Od razu przyciąga wzrok takie hasło. Dobre nie tylko na Boże Narodzenie, jak widać.
      A wiesz, że przez Ciebie wzięłam się za pożyczoną xxx czasu temu od kumpla książkę Sapkowskiego? Jakoś nigdy nie byłam w stanie dziabnąć pierwszego z opowiadań, a teraz jakbym przez tę lekturę płynęła. Jestem w szoku.
      Kolejna osoba, która poleca Kinga... Jak dotąd czytałam tylko "Blaze'a" oraz "Wielki Marsz", z czego pierwsza mi się nie spodobała w ogóle, a druga bardzo, bardzo. Myślę, że sięgnę jeszcze po kilka jego utworów w najbliższym czasie.
      Hemingway potrafi być bardzo męczący - z tego, co słyszałam. Na razie mam w planach czytelniczych na ten rok do przeczytania "Mieć i nie mieć", dzieło nie tak znane, jak podobno ciężkostrawne "Komu bije dzwon", ale wydaje mi się bardzo ciekawe z opisów na portalach czytelniczych. To zbiór trzech opowiadań, połączonych ze sobą poprzez bohaterów i niektóre wątki. Na pewno się nie zawiodę, ale wciąż się zastanawiam, czy dorosłam wystarczająco do Hemingwaya (z niektórymi autorami jest jak z whisky; żeby polubić, trzeba dojrzeć). To, co zaś mogę Ci polecić z całym przekonaniem, to twórczość Johna Irvinga. Jeśli się skusisz, to zacznij od "Hotelu New Hampshire". To może być dziwna przygoda, niektórym nie odpowiada czarny, pokręcony humor tej powieści, ale to bardzo, bardzo mądra i sympatyczna lektura.

      No, książka to jest po prostu TO. : )

      Usuń
    2. Dobra... uff. Napisz mi potem czy dobrze wywnioskowałam, bo czasami mam z tym kłopoty:

      WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

      Dużo wspaniałych książek (King ma ich niewiele, ale te właśnie są petardą!), byś nie sięgała po niestrawne lektury (jak tu np. Gra Geralda, odrazam!), zauważała więcej piękna w szarej (ta barwa ma ok. 250 odcieni) rzeczywistości, odnalazła swoją eudajmonię!

      Też teraz czytam Sapkowskiego :). Geniusz, a po Irvinga z miłą chęcią sięgnę w wolnej chwili. Znudziło mnie tak parę książek - Kinga, nawet w pewnym stopniu Munro... już nie pamiętam :). Pozdrawiam!

      Usuń
    3. O nieee, najlepiej! Miya, jesteś kochana, bardzo dziękuję za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią, i to szybko. : P
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Od kiedy pamiętam mam problem z uznaniem kogoś za osobę inteligentną, jeżeli mówi mi, że świadomie i z własnego wyboru nie czyta książek. Jakkolwiek nie byłby ten ktoś obyty i wygadany, nie potrafię złożyć takiego obrazu w spójną całość ;)
    Do tej pory zwykle nie pisałam po książkach (chociaż znowu nie traktuję ich z przesadnym namaszczeniem, w końcu czytam wszędzie i zdarza mi się wpychać książki w dziwne miejsca, a poza tym stan tomu świadczy o tym, jak wiele czasu z nim się spędziło), ale od kiedy męczę się z literaturą japońską w oryginale bez notowania odczytań i znaczenia słówek ani rusz, więc powoli się to zmienia. Tu też są marginesy, ale tekst płynie wertykalnie, zamiast horyzontalnie i czasem trudno się pomieścić (to znaczy ja zawsze wyjadę </3), choć nie jestem przekonana do e-booków. W każdym razie, następne przerwy na kawę w Tokio zamierzam spędzić z Czechowem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tu jest nie ten i nie tego z komentowaniem (albo ze mną i polityką Blogspotu dotyczącą zamieszczania adresów), ale nie chcę Ci robić więcej syfu na blogu, więc doklejam po prostu fragment, który mi uwaliło DWA RAZY (powinien nastąpić po ostatnim nawiasie):

      Jakieś czas temu w odmętach internetu natrafiłam portal Wolne Lektury - zbór całkiem niezły, dla kogoś takiego jak ja w obecnej sytuacji bardzo wygodny i tani sposób na czytanie po polsku (książki jednak ważą, przesyłanie tego pocztą w większych ilościach nie ma sensu, bo jak to potem odeślę?), choć nie jestem przekonana do e-booków.

      W ogóle, czemu wyświetlają się usunięte komentarze? Czy ktoś mógłby mi to objaśnić? :D

      Usuń
    2. Inteligentna chyba może być (w sensie: sprytna i niegłupia), ale czy mądra? Nie sądzę. Czyli wychodzi na Twoje.
      Tak, wydaje mi się, że linkowanie w komentarzach raczej nie jest tym, z czego Blogspot by się cieszył. Tak czy siak, usunęłam Twoje usunięte komentarze i jest już porządek, więc się nie przejmuj, wszak wytłumaczyć tego zjawiska nie potrafię.
      Wolne Lektury są najlepsze, naprawdę podoba mi się inicjatywa wydawania w wersji elektronicznej klasyki, żeby więcej osób miało z nią styczność. W dodatku ułatwia pracę uczniom i studentom - tak, korzystałam nieraz, kiedy brakowało BN-ek w uniwersyteckiej, albo zwyczajnie nie chciało mi się do niej iść. Bardzo łatwo było potem odszukać omawiany akurat fragment i szczerze polecam. Choć podzielam Twoje zdanie co do e-booków, tak ogólnie.

      Usuń
  3. Mi również ciężko jest zrozumieć osoby, które nie sięgają po literaturę albo chociażby nie starają się dobierać sobie rozrywki w taki sposób, aby dawała coś więcej (bo przecież mogą oglądać od czasu do czasu filmy głębsze, niż Kac Wawa). Nie degradowałabym wyjść na imprezę - trzeba czasem odreagować, ktoś może uwielbiać czytać i tańczyć/skakać/drzeć się/cokolwiek. Zresztą przyjemnie jest znaleźć sobie grono bliskich osób, o podobnych upodobaniach literackich, zasiąść przy ulubionym drinku i rozmawiać na luzie. Ja książki pochłaniam. Nie każę innym robić tego samego, ale jak sama napisałaś - gdy ktoś zupełnie świadomie nie sięga po słowo pisane, to uznaję, że ciężko z nim. I mam tylko nadzieję, że pozostanie tak, iż tych ludzi będziemy mogły zliczać na palcach jednej ręki, zakładając, że żadne kolejne nam nie wyrosną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imprezki, szeroko rozumiane, są tak w zasadzie bardzo potrzebne. Jak sama piszesz, ważne jest odreagowanie, a poza tym poznawanie nowych ludzi (choć wychodzę z założenia, że - tak jak z filmami i książkami - warto trzymać się z takimi, którzy wnoszą w życie coś nowego, i dzięki którym można się rozwijać). Rozrywka dla samej rozrywki jednak jest dla mnie totalnie bezcelowa i w ogóle mnie nie relaksuje. Tak zwane odmóżdżanie się chyba mi niepotrzebne, więc imprezki w klubach z muzyką tak głośną, że nie słyszy się własnych myśli, to już nie dla mnie.
      Też mam taką nadzieję.

      Usuń
  4. Hemingway'a polecam zacząć od "Słońce też wschodzi"! Sama nie byłam fanką tego pisarza (powiedzmy to wprost - zraziłam się w szkole do "Starego człowieka i morze"), ale gdy na fakultet w zeszłym semestrze (Szalone lata 20. - fantastycznie prowadzone! Szkoda, że do dziś nie napisałam pracy zaliczeniowej, aż mi wstyd...) została nam zadana ta lektura, wciągnęłam się i przeczytałam za jednym posiedzeniem. Naprawdę dobre!

    Hasło księgarni świetne! Podziwiam ludzi, którzy mają takie pomysły. Może niedługo pojawi się takich więcej...

    Wstyd się przyznać, ale Kinga nigdy nie czytałam. Dołączył do mojej listy książek, które chciałabym przeczytać. Przykre jest to, że więcej dopisuję niż skreślam, bilans nigdy nie wychodzi na zero. Życia mi nie starczy, żeby to wszystko przeczytać. Ale ostatnio pocieszyłam się stwierdzeniem Michała Pawła Markowskiego (tak, to ten od podręcznika do Teorii Literatury) z książki "Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura":

    "Nie sposób przeczytać wszystkiego, selekcja jest nieuchronna, trzeba wybierać. Ten proces selekcji jest tyleż pozytywny, co negatywny. Wybierając jedno, odtrącamy drugie i tylko szaleńcy, którzy nie wiedzą, co z czasem robić, czytają wszystko".

    Wymaluję to sobie kiedyś na ścianie. Może zagłuszy moje wyrzuty sumienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i podbudowanie na duchu - choć teraz wydaje mi się, że w pewnej mierze na pewno należę do szaleńców, bo choć nie chcę czytać wszystkiego, to liczba interesujących mnie lektur dla innych może wydawać się wszystkim. ; )

      Co zaś się tyczy Hemingwaya, sam tytuł jest bardzo zachęcający (może właśnie zacznę od "Słońca...") i też się trochę zraziłam jako dzieciak do "Starego", ale mam wrażenie, że gdybym teraz, po latach, jeszcze raz przeczytała tę książkę, podeszłabym do niej zupełnie inaczej. Wtedy bowiem nie nastawiałam się na kunszt i formę języka, a głównie fabułę. Teraz odbieram książki pod zupełnie innym kątem. A jeśli nie zupełnie innym, to przynajmniej znacznie szerszym.

      Usuń
    2. Co ludzie mają z tym "Starym człowiekiem"? Ja czytałem go będąc w jakiejś szóstej klasie podstawówki, przeżywałem całym sobą i zapamiętałem na zawsze. Może dlatego że nie musiałem go czytać.

      Usuń
    3. Może chodzi o brak typowego dobrego zakończenia? Dzieciaki to lubią. Pamiętam, że chciało mi się wyć pod koniec. Bohater powinien dostać wszystko, czego chciał, a tak się nie stało. Życie, nie? Ale dla mnie, małego szczyla, kompletna niesprawiedliwość.

      Usuń
    4. Mnie też zakończenie zniszczyło, ale paradoksalnie odebrałem to w pozytywny sposób. Chociaż już przedtem czytałem raczej cięższe rzeczy niż rówieśnicy, więc nie było to może aż takim szokiem.

      Usuń
    5. Bo to jest pozytywne zakończenie, w końcu ludzie zauważyli, co mieli zauważyć i docenili, co mieli docenić. Ale to i tak nie było TO. Po latach wiem, co książka miała przekazać i szkoda, że nie zrozumiałam tego wcześniej, może teraz łatwiej by mi się żyło. Ideały ideałami, cele celami, a życie życiem, które weryfikuje wszystko.

      Usuń