Będzie Coke, czyli o muzyce słów kilka
W czwartek znów wsiadłam do pociągu i nawiedziłam Poznań. Na peronie czekała już moja Najlepsza. Stojąc przy bankomacie, w końcu pękłyśmy.
- Jedziemy na Coke'a!
Nasz entuzjazm został nieco ostudzony tysiącami hektolitrów lejącymi się z nieba. Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy na polu namiotowym nasz dobytek zabrał rwący potok, bo w końcu nikt nie ma takiego szczęścia do głupkowatych przygód jak ja i ci, którzy mi towarzyszą. To, że coś będzie nie tak, jest pewne. Pytanie, co to będzie? Zostawiony w pociągu po ośmiu godzinach tułaczki przez całą zachodnią i południową Polskę aparat fotograficzny? Zassana przez huragan stopa? (Huragan, gwoli ścisłości, to pociągowa toaleta, nie ma nic bardziej ożywczego od trąby powietrznej, nad którą wiruje papier toaletowy, nie dający się spłukać. A od kiedy zobaczyłam Nawrocką z kozakiem w sedesie, nic mnie już nie zdziwi). Pan Krzysiu (lider Cool Kids of Death) napastowany przez Jagódkę?
Biletów nie dostałyśmy w pierwszym Empiku, do jakiego się udałyśmy, bo akurat (cóż za niespodzianka) nie było, a drukarka się zepsuła. A jako że z Jools byłyśmy chwilę później u Raczych (świetnie, dacie wiarę, że istnieją jeszcze takie filie bibliotek, które nie mają elektronicznych czytników, a pieczątki i podpisy na papierowych kartach są wciąż na topie? To takie retro. <3), musiałyśmy się dowlec do Starego Browaru z kilogramami książek, które ledwo dały się upchać w tytce. Ostatecznie, przybywszy na miejsce, zakupiłyśmy dwudniowe karnety, udało nam się nie zemdleć na widok gigantycznej stonki ziemniaczanej (uwielbiam wystawy w parku przy S. Browarze </3) i wrócić do domu. Oto owoc podróży.
Jak już wspominałam, Cool Kids of Death zagrają na Coke Live Music Festival w towarzystwie takich gwiazd jak choćby The Killers, Crystal Fighters, Placebo czy Snoop Dog. Bardzo mnie to cieszy, bo jest niewiele rzeczy na tym świecie, dorównujących radości, którą odczuwam, skacząc wysoko i wrzeszcząc: "hej, chłopcze!", zwłaszcza w dobrym towarzystwie. Dlatego też nie dalej niż dwa, trzy tygodnie temu byłam na CKOD wraz z Jagodą, Jools, Ross i Michem. Za darmo, w poznańskim KontenerArt. Teraz zespół z panem Krzysiem urozmaicą nam czas na krakowskim lotnisku, choć niektórzy nie podzielają mojego entuzjazmu. Sesia uważa, że niepotrzebnie "zajmują miejsce" i organizatora Ziółkowskiego lekko pogięło, w końcu CKOD byli już na Openerze. Osobiście na festiwal w Babich Dołach nie było mnie stać i gdybym miała wybierać, to na Coke'u zamiast CKOD wolałabym inną gwiazdę, która się tam pojawiła, np. Bon Iver byłby całkiem spoko, ale bądźmy realistami. ;)
Mój wymarzony festiwal to Florence + The Machine, Patrick Wolf, James Blunt i 30 Seconds to Mars lub Linkin Park obok siebie. Może kiedyś się doczekam, natomiast jakiś czas temu przegapiłam (z powodów finansowych) koncert tych ostatnich. Grali bodajże w Warszawie i bardzo żałuję, że nie udało mi się pojechać, bo nowa płyta - Living Things - utwierdziła mnie w przekonaniu, że w moim sercu zawsze znajdzie się miejsce dla Chestera, Mike'a i reszty. Krążek jest w całości bardzo inspirujący. Żeby dokładniej go określić, przychodzi mi do głowy sformułowanie "komercyjna głębia". Teksty w zasadzie nie prezentują jakiegoś wysokiego poziomu, ale ich moc polega na wyjątkowej uczuciowości. Każdy może je interpretować podług siebie i to bardzo mi odpowiada. :) Poza tym Living Things łączy w sobie charakter wszystkich dotychczasowo wydanych płyt. Znajdziecie tu i charakterystyczne wrzaski Benningtona, i rap Shinody, a także miękką elektronikę znaną już z A Thousand Suns (2010), jak i mocniejsze brzmienia, charakterystyczne dla zespołu. Próbkę zamieszczam obok.
Gwoli ścisłości - miękka elektronika zaczęła się u nich już przy "Minutes to midnight", ale faktycznie - ostatni krążek jest najbardziej eklektyczny, powiedziałabym. A tekst na dworcu kończył się podsumowaniem "NO, k*wa!", ale rozumiem, że cenzo :p Poza tym: ZGADZAM SIĘ :D
OdpowiedzUsuńJoy
Racja, racja. I racja, trochę ostatnio cenzura, ale nie przesadzajmy, to nie było niezbędne. :P
UsuńNa Coke'u byłam w zeszłym roku, na Kooksach. Mogę przyznać, że prawie posikałam się ze szczęścia, kiedy odbierałam bilety w empiku. I bransoletkę (obrzydliwie fioletową)nosiłam do października, chociaż prześmierdła i zmatowiała. I płakałam po koncercie. I było cudownie.
OdpowiedzUsuńNa CKOD byłam niedawno, chyba z cztery dni temu, na festiwalu w moim mieście. Strasznie się napaliłam, przyjechałam o piętnastej, odpuściłam sobie nawet małe piwko, byleby zdążyć. I dali dupy. Kompletnie i całkowicie. Może na Coke'u się przyłożą, bo w końcu większa scena i publika. Naprawdę, żeby na "Hej, chłopcze" nie dało się poskakać, to wstyd jest.
W tym roku się nie wybrałam, bo za mało indie rockowowych zespołów jak dla mnie. Za The Killers nie przepadam, do Placebo mogę przysypiać, a Snoop Dog... wiadomo, to gość z zupełnie innej bajki.
W każdym razie życzę miłej zabawy, oby udzielił się Wam klimat Coke'a i oczywiście pięknego/cudownego/najlepszego Krakowa.
Kurczę, Kooksi, no szkoda, że w zeszłym roku nie miałam siana na koncerty, bardzo ich lubię, ale Killersów jednak bardziej, więc fajnie, że teraz się udało pojechać. Było zajebiście, a kochany i pijany Pan Krzysztof z CKOD dał serio dobry show - może dostał opieprz za ostatni występ i się przyłożył. Placebo też SUPER po prostu, no ale co się będę rozwodzić, napiszę o tym relację albo na Mylo Ekri, albo na Prozaików. ;)
UsuńOk, w takim razie czekam. Twoja opinia pokrywa się z opinią moich znajomych, więc chyba powinnam zacząć żałować, że mnie nie było ; D Joł, jak zwykle.
Usuń