"Inne okręty" Romualda Pawlaka - recenzja
"Inne" nie
znaczy "lepsze"
Pedro
de Manjarres przybywa do Tumbez na pokładzie „Gwiazdy” – statku, którego jest
kapitanem. „Inne okręty” to jednak nie opowieść o żegludze, choć niektórym
takie skojarzenie może się nasuwać po zapoznaniu z tytułem pierwszej książki
Romualda Pawlaka, mylnie określanej mianem pozycji fantastycznej. Akcja
powieści rozgrywa się na kontynencie nazywanym przez Europejczyków Nowymi
Indiami. W świecie tym panuje pozorny rozejm między tubylcami a nowymi
mieszkańcami, przybyłymi ze starego kontynentu. Kraj Indian nie został jeszcze
zdobyty, bowiem autor przedstawia alternatywną wersję wydarzeń. „A co by było,
gdyby koń Pizarra się nie potknął?”, jak głosi dopisek na okładce, stanowiący
motyw przewodni całej fabuły. Jaką rolę
w inwazji na Inków odegra polski oddział pod dowództwem niejakiego
Leszczyńskiego? I czy w świecie krwawych bitew jest jeszcze szansa na miłość
dla dwojga ludzi pochodzących ze zwaśnionych między sobą kultur?
Przewodni
temat – kultura Inków oraz wojna ze spragnionymi bogactw oraz władzy
Europejczykami (wśród których główne skrzypce grają oczywiście najprzedniejsi w
podbojach geograficznych Hiszpanie) – brzmiał dla mnie całkiem zachęcająco, z
kilku powodów. Po pierwsze, to na pewno nie będzie książka dla małolatów, opowiadająca
o naiwnej miłości w ciężkich czasach, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Po drugie, choć Indianami raczej nigdy się nie interesowałam, odczułam, iż mogę
dowiedzieć się paru interesujących rzeczy związanych z historią i obyczajami.
Niestety, pod tymi dwoma względami zostałam rozczarowana.
O
ile faktycznie powieść nie jest adresowana chyba do młodych czytelników, to
pierwiastek miłosny, który zdominował wszystkie inne wątki, przedstawiono
bardzo naiwnie. Zupełnie nic nie przekonywało mnie do miłości, jaką darzyli się
podobno główny bohater, Pedro i jego indiańska wybranka, Asarpay. Ten pierwszy
ogląda się za niemal każdą inną kobietą, jaką napotka (mimo że tekst temu
zaprzecza, to zachowanie de Manjarresa mówi zupełnie co innego, wywołując niemiły
zgrzyt między intencjami autora a tym, co wyszło mu w efekcie końcowym), a
inkaska konspiratorka traktuje kapitana „Gwiazdy” jak duże dziecko, patrząc na
niego wciąż z góry i dając do zrozumienia, że mężczyzna wie o świecie właściwie
tyle co nic. Ostatecznie wciąż walczą między sobą, bo żadne nie chce ustąpić
drugiemu odnośnie problemu, gdzie mają wspólnie zamieszkać: czy wśród krajanów
Asarpay, czy też pośród Europejczyków.
Jeśli
zaś chodzi o przedstawienie kultury Indian, to faktycznie, znajdzie się kilka
szczegółów dotyczących trybu ich życia. Czytelnik napotka piękny opis
architektoniczny miasta Tumbez, pozna parę inkaskich praw oraz spotka się ze
wzmiankami o indiańskiej mitologii. Wraz z oddziałami gubernatora Andagoi
przemierzy nawet spory kawał Ameryki Południowej. Ale to wszystko tylko
fragmentaryczne informacje, rozrzucone na kartach wydania jakby w drodze
losowania, niczym kartki, które wysypały się z kapelusza autora i zostały
umieszczone w lekturze tak, jak wypadły, bez ładu i składu. Ponadto jest ich
mało, bo najwięcej miejsca zajmują opisy wędrówki Manjarresa oraz jego wizji.
No
właśnie. Tajemnicze wizje Manjarresa i podanie czytelnikowi informacji, jakoby
został on wybrany przez indiańskiego boga na kogoś w rodzaju proroka, zupełne
nierozwinięcie tego wątku i końcowe przemilczenie, to jedno z największych
niedopatrzeń Pawlaka. Z niczym się nie wiążą, tworzą tylko zapychacz dziur,
sprawiający, że książka zyskuje na objętości, ale nie na jakości.
Co
innego z bohaterami. Mimo że więzy łączące Manjarresa i Asarpay nie są
wiarygodne, to ich postaci same w sobie potrafią zaciekawić. Rudowłosy kapitan
w średnim wieku jest zwykłym człowiekiem, ale prawdziwie męskim, który walczy
kłamstwem tak często, jak i orężem, choć wojaczka zdecydowanie go nie
interesuje, a wszystko robi dla Asarpay. Ta nie do końca chyba docenia jego
starania. Jest piękna, inteligentna i ponad wszystko wyzwolona. Taką Indiankę
łatwo sobie wyobrazić. Dużo prościej niż na przykład Pocahontas, do jakiej
została przyrównywana w innych recenzjach. W Asarpay nie ma bowiem tyle patosu
i odwagi. Przede wszystkim myśli o własnych interesach i to w gruncie rzeczy
stanowi jej atut. Kolejnym z bohaterów jest żądny krwi gubernator Andagoya. Z
pewnością nie wzbudzi sympatii w czytelniku, ale za to jest bez wątpienia
dobrze skonstruowaną postacią. To raczej antybohater. Zły, chciwy i żądny władzy,
jest równocześnie nieudolnym dowódcą, a tak naprawdę chyba po prostu
niezaradnym człowiekiem, cierpiącym na przerost ambicji. Na uwagę zasługuje
również charakter bardzo poboczny, dowódca konnicy polskiej Leszczyński.
Poznajemy go w sytuacjach bardzo nerwowych dla Andagoyi, bo Polak nieustannie
doprowadzał go do skrajnej irytacji. Nic dziwnego, w zestawieniu z cierpką
odwagą i sprytem Leszczyńskiego, gubernator wypadł raczej blado, również na tle
swoich podwładnych. Polski żołdak za wszelką cenę chce zdobyć dla swojego kraju
choć mały skrawek ziemi i nie lęka się przy tym żadnych wyzwań.
Czytało
się całkiem szybko, choć lektura nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Akcja
jest wartka, ale wątki biegną raczej obok siebie, pozornie tylko się krzyżując
i nie dochodząc do żadnej konkluzji. Końcówka jest zatrważająco nieciekawa. Od
kolejnych potyczek pijanego Manjarresa więcej frajdy mogą sprawić chociażby wywody
beznadziejnie zakochanych nastolatek, o ile są ubrane w jakikolwiek rys
humorystyczny, bo tego bardzo brakuje w książce Pawlaka. Nie ma ani sytuacji
grozy. Książka nie pozostawia w czytelniku dosłownie nic, nawet okładka nie
zachwyca. Ostatecznie, widać, że autor umie dobrze pisać, bo jego pióro jest
niezwykle lekkie, ale co z tego, skoro „Inne okręty” cierpią pod wieloma innymi
względami? To raczej szkic powieści niż dobre wydanie. Pozostaje liczyć tylko
na to, że kolejne książki Pawlaka są o wiele lepsze. W końcu, praktyka czyni
mistrza.
2/5
0 komentarze:
Prześlij komentarz