I trolle potrafią zachwycić!
Specyficznie usytuowanym w czasoprzestrzeni miejscem
bywają dworce kolejowe. Albo wpada się na nie w pośpiechu, uperlonym od potu
czołem, ciągnąc za sobą furkoczące kółka walizek, by w ostatniej chwili
wskoczyć do mającego za kilka sekund ruszyć pojazdu, albo przybywa się na nie
ze sporym zapasem czasu. Wtedy ma się kilka alternatyw – wizyta w pobliskim kiosku,
papieros, studiowanie rozkładów jazdy… Kiedy jednak w pobliżu znajduje się
księgarnia, a do odjazdu pociągu jeszcze sporo czasu, zawsze do niej wpadam. A
moim najnowszym nabytkiem z takiego właśnie sklepiku jest „Waleczna.
Wielkomiejska baśń” autorstwa Holly Black. Kiedy zobaczyłam ciemnoniebieską
okładkę wśród wielu innych, opatrzoną ilustracją łysej dziewczyny, dzierżącej
przepiękny błyszczący miecz, a później mój wzrok padł na nazwisko autorki, nie
mogłam nie kupić tej publikacji. Przede wszystkim dlatego, że „Waleczna” to
niejako sequel „Daniny”, którą zachwyciłam się dwa lub trzy lata temu. Holly
Black wówczas nakreśliła wspaniały, choć mroczny i pełen zawiłych praw świat
skrzatów, odgrodzony od ludzkiego środowiska bardzo cienką linią. Od czego natomiast
zaczyna się historia „Walecznej”?
Bohaterką, do której nawiązuje tytuł, jest Valerie
Russell, wybuchowa siedemnastolatka, która nie waha się przyłożyć z pięści
koleżance ze szkolnej drużyny sportowej, jeśli ta zajdzie jej za skórę. Ucieczka
z domu okazuje się dla dziewczyny jedynym słusznym wyjściem, kiedy nakrywa
własną matkę w jednoznacznej sytuacji z własnym chłopakiem. Dociera do centrum
Nowego Jorku i spotyka tam nowych pokręconych znajomych – bezdomnych wyrzutków,
zmuszonych do życia na opuszczonej stacji metra. Dave, jego brat Louis i
narwana Lollipop stają się jej nową rodziną. Szybko okazuje się, że rodzina ta
uzależniona jest od dziwnego specyfiku, rozprowadzanego przez… trolla Ravusa.
Czy to majak znajdujących się na haju młodych narkomanów? Choć Val trudno w to
wszystko uwierzyć, świat dziwnych istot staje się realniejszy niż zdrada matki.
A Ravus nie jest ohydnym stworzeniem pozbawionym uczuć. Przygotowana przez
niego substancja ma pomagać w życiu wygnanych ze Dworu magicznym istotom, tylko
na ludzi działa w sposób uzależniający… Sam Ravus, choć zielonoskóry, dla
głównej bohaterki jest niesamowicie pociągający. Uwikłana w dziwną umowę z
trollem, nastolatka wpada w wir szalonych zdarzeń, które prowadzą do kolejnej
potyczki między dwoma skłóconymi królestwami skrzatów… Walka między nimi toczy
się od zarania dziejów.
Wartka akcja to główny atut lektury. Nie sposób się
od niej oderwać, a co dopiero nudzić! Książkę zwyczajnie się połyka, bo choć
objętościowo nie jest gruba, to wielość i pęd wydarzeń naprawdę syci
czytelnika. Są tu i potyczki z mieczami, i magiczne eliksiry, a przede
wszystkim intryga, która wiąże każde na pozór nieistotne wydarzenie w końcowo spójną
całość. Nawet worek z mąką odegra tu ważną rolę! Do gustu przypadł mi również
niebanalny wątek miłosny, a kreacja Ravusa, wraz z jego subtelną historią kompletnie
zauroczyła, sprawiając, że z niecierpliwością czekałam na kolejny moment
pojawienia się trolla. Holly Black ma rzadko spotykaną umiejętność, by
zauroczyć czytelnika brzydotą, co sprawia, że odbiorca zaczyna się zastanawiać
nad głębią skrywaną pod powłoką bohaterów. To z pewnością odróżnia ją od innych
autorek, jakie stawiają na pięknych, perfekcyjnych chłopców o białych zębach i
lśniących włosach. Pokazuje, że miłość jest tym głębsza, im więcej przeszkód
musi pokonać, a prawdziwa księżniczka to taka, która może i ma brudne
paznokcie, może i cuchnie od wielodniowej tułaczki, ale nie waha się stoczyć
pojedynku ze złym charakterem, byle tylko odzyskać serce ukochanego.
Przedstawiony przez Black Nowy Jork nie jest miastem
sukcesu. To raczej metropolia obojętności, w której bogacze nie przejmują się
losem zagubionych sierot, a najlepiej w nim radzą sobie szczury. Krótkie lecz
treściwe opisy odsłaniają bezlitosność świata między szklanymi wieżowcami,
pustkę ludzi zamieszkujących bogate apartamenty. Wszak jednak i tu znajdzie się
trochę przestrzeni na cuda!
Nietypowość „Walecznej” polega też na tym, że ludzie
tak naprawdę są tylko narzędziami w rękach skrzatów. Nacja ta została pięknie ukazana
w swojej różnorodności, a magia stała się codziennością, którą jednak nie każdy
potrafi dostrzec.
„Jak działa magia? Jak to możliwe, że bierzesz zwykłe
rzeczy i czynisz je niezwykłymi?”, pyta Val podczas jednego z pobytów w
kanciapie Ravusa.
„Nie robię nic niezwykłego […]. Te rzeczy – wskazał stół,
stwardniałe kulki gumy do żucia, papierki, puszki, umazane szminką niedopałki –
już są magiczne. Ludzie je takimi uczynili. – Uniósł sreberko od gumy. –
Lustro, które nigdy się nie zbije. – Uniósł chusteczkę z pomadkową malinką. –
Pocałunek, który nigdy się nie skończy. – Uniósł papierosa. – Ludzki oddech”.
Dzięki trochę ponad dwustu stronom „Walecznej” można
przede wszystkim dobrze się zabawić, oderwawszy od czasem przytłaczającej
szarej rzeczywistości. Ale po jej odłożeniu jest kilka spraw, nad którymi
czytelnik będzie się zastanawiał jeszcze długo, co czyni tę książkę wyjątkową. Delikatne
nawiązania do poprzedniej książki Holly Black, utrzymanej w tym samym
brutalnym, lecz wciąż czarującym świecie, stanowią kolejny smaczek i wprawiają
w delikatną melancholię. Coś w rodzaju tęsknoty za życiem, które kryje się
pomiędzy stronicami i żalem, iż można go doświadczyć tylko poprzez lekturę lub
po zamknięciu oczu, kontemplując losy bohaterów
uwikłanych w konflikt ze światem skrzatów. Ale tekst ten sprawia, że przez
długi jeszcze czas magii będziemy wyszukiwać we własnym życiu, nieważne, czy
toczy się w małych miasteczkach czy wielkich metropoliach. Od teraz każde
sreberko po czekoladzie będzie lustrem, które nigdy się nie stłucze, a odcisk
szminki na skrawku chusteczki – trwającym wiecznie całusem. Dlatego polecam „Waleczną”
wszystkim: i dziewczynom, i chłopakom, i fanom przygód, i urban fantasy, i
nastolatkom, i starszym, bo Holly Black ze swoimi powieściami potrafi trafić do
każdego z osobna.
4,8/5
Podoba mi się motyw takiego wątku miłosnego, choć zastanawia mnie, czy wyszedł realistycznie... Trzeba się przekonać.
OdpowiedzUsuńEj, serio jest łysa w powieści, czy tylko grafik się zjarał? ;)
Chyba bardziej realistycznie niż w Daninie, tu przynajmniej żaden mroczny rycerz nie wpieprza kanapki z miodem...
UsuńSerio jest łysa.