Nowe jest zawsze lepsze

        New is always better, twierdzi Barney Stinson. Sformułowanie to jest tak samo prawdziwe jak i fakt, że to jego jedyna z wielu zasad. Ile bym dała, by móc stwierdzić coś z całkowitą pewnością, wiedząc jednocześnie, że to, co mówię, to zwykły pic na wodę? Przekonać siebie, że będzie dobrze, nie jest trudno, jeśli jest się życiową Emilką. Ale odnaleźć się, kiedy faktycznie dzieje się coraz lepiej?

        Próbuję sobie wmawiać, że to, co się dzieje wokół, to tylko zwykła kolej rzeczy. Kolejka górska, na którą mam bilet ulgowy, choć nie powinnam, bo a) jestem za stara, b) nie mam podbitej legitymacji studenckiej. Wsiadłam w nią dawno temu, ale dopiero teraz zaczyna przyspieszać. Pierwsza pętla i bycie do góry nogami już na horyzoncie. Wszystko, co się zdarza po drodze, jest ekscytujące, czyli przerażające i miłe zarazem. Mój promotor, stojący w bistro pod kolumną, czekający na mnie, aż ruszę tyłek i pójdę na zajęcia. Nie idę, bo się boję, sama nie wiem czego. Czy gdybym poszła, dostałabym burę jak inni, czy też może atmosfera na zajęciach byłaby luźna i przyjemna jak zwykle?

     Od zawsze byłam tchórzem. Mimo mojego ulubionego cytatu wypowiedzianego w piątej części "Harry'ego Pottera" albo przez Jamesa, albo Syriusza, że "bez ryzyka nie ma zabawy". Mimo tego, że kiedy wyszukuję cytatów związanych ze zmianami, w większości sentencje wiążą się ze szczęściem. Mimo tego, że i tak ciągle pakuję się w kłopoty z miną przepełnionej optymizmem kretynki.

O tym, że się jest szczęśli­wym, wie się do­piero po­tem, kiedy to minęło. Człowiek żyje zmianą. 

      Powyżej słowa Stanisława Lema. Sama nie pamiętam, kiedy byłam nieszczęśliwa, ale tak naprawdę, nie licząc momentów skrajnej histerii, kiedy tylko sam Bóg mógłby wiedzieć, o co mi tak naprawdę chodziło. Może wtedy, kiedy wracałam od Ross z walizką pełną rzeczy z mieszkania na Oświecenia, które opuszczałam w związku z niecnym zamachem na moje życie (trochę hiperbola, wszak uważajcie na dobieranie współlokatorek, Internet to cudowne narzędzie, niestety - czasem niebezpieczne jak świeżo naostrzony tasak - metafora użyta nieprzypadkowo) i dostałam mandat. Może wtedy, kiedy moja mama była w sanatorium, a ja dostałam wezwanie do sądu za niespłacenie powyższego mandatu, przez co pokłóciłam się z tatą i ze łzami w oczach jechałam rowerem do Starego Tomyśla. Obie te sytuacje jednak nie są jednoznaczne. Pierwsza po czasie wydaje mi się groteskowa. To dopiero wielkie szczęście - możliwość śmiania się z traum doświadczonych w przeszłości oraz własnej głupoty. Dar, który umożliwia mi jako takie funkcjonowanie psychiczne. Odpuszczenie win ludziom, jakich kiedyś spotkałam i obrócenie strachu w kpinę. Szkoda, że nie potrafię tego uczynić w czasie teraźniejszym. Drugie wydarzenie prowadziło jednak do spotkania mojej Jagódki Pocieszycielki oraz Dziupli, która uratowała mi tyłek, mimo że ostatni raz szczerze rozmawiałyśmy rok albo dwa wcześniej. Przyjaciół naprawdę poznajesz w biedzie. (A często również przy papierosie).

      Szczęście to ciepły wakacyjny dzień na poznańskiej Cytadeli, kiedy leżymy w trawie i śmiejemy się w niebo, a chmury patrzą na nas z politowaniem. Szczęście, które minęło, a za którym tęsknię. To się zmieniło. To już nie wróci. Ale i tęsknota minie. Cytadela zostanie. A słoneczne dni powrócą.

         Szczęście to moment, w którym żegnam się z Julitą na rok, tonąc we łzach i doceniając nasze piętnaście lat przyjaźni.

         Szczęście to spróbowanie herbatki szałwiowej, wyplucie jej do kubka i radość z delikatnej obecności w szafce jeszcze kilku torebek ekspresowej żurawinki.

?!

     Teraz siedzę, myślę, patrzę, czytam to, co napisałam powyżej  i wyrzucam sobie brzmienie charakterystyczne czternastoletniej utopistce. Czy naprawdę jest mi tak dobrze, bym pisała z perspektywy dziewczynki żyjącej w Nibylandii i wierzącej, że bańki mydlane to niezbywalny dowód na istnienie magii? Z doświadczenia wiem, że i takim dziewczynkom często życie leci na łeb, na szyję. No, to może jednak wszystko się zgadza. 
Będę uśmiechać się z wielkim usatysfakcjonowaniem, bo dobrze pofarbowałam wczoraj włosy Pałce, mojej nowej i jednocześnie starej współlokatorce (choć jeszcze nie do końca
wprowadzonej). Uniosę się trzy centymetry nad ziemią, bo wreszcie mamy w 120 czajnik od Grubego, więc można w samych gatkach zrobić sobie kawę, bez narażania na nieprzyjemne, lecz oczekiwane przeciągi. Podskoczę z radością kilkanaście razy na przystanku Żniwna, bo choć piździ niesamowicie, wróci moje ulubione połączenie spod akademika na uczelnię. Wybuchnę śmiechem w Collegium Maius, na Starym Rynku i przy Placu Wolności, bo przypomnę sobie za moment, jak kocham, jak bardzo kocham to miasto i wreszcie poczuję się przez nie znów tak kochana. Romans z Poznaniem trwa i to również jest szczęście, którego niegdyś tak bardzo się obawiałam. 

     Strach pomyśleć, co będzie za kilka miesięcy, kiedy śnieg stopnieje (choć jeszcze nie zdąrzył napadać, nie mam co do tego złudzeń - zima, jak co roku, ostro namiesza mi w głowie). Znów zmienią się ludzie, choć wolałabym aktualnie nie dokonywać zbyt wielu roszad. Na śniadanie, obiad i kolację będę musiała dokonywać wielu wyborów (nienawidzę), a deser minie mi na bieganiu po kwitnącej stolicy pyry w poszukiwaniu pracy. 
     Daj dożyć, Boże, i nie karz mnie za bycie w tym wieku, w którym wiem na pewno, że przyszłość jest przereklamowana, bo i tak całkiem tendencyjnie będę wierzyć w lepsze jutro. 

Living just to keep going
Going just to be sane
All the while I know it
Such a shame

I don't need to get steady
I know just how I feel
Telling you to be ready
My dear


Bo ostatnio cały czas słucham "Tighten up", a dzisiaj się dowiedziałam, że The Black Keys zagrają na opku. Przypadek? Nie sądzę!


PS. Wszystkie załączone przeze mnie do notki zdjęcia są mojego autorstwa i można je odnaleźć w galerii na dA. Zapraszam, choć dawno nie pojawił się żaden news. : )
http://etnovak.deviantart.com/

Share this:

CONVERSATION

3 komentarze:

  1. Elo, czytam drugi raz i dalej nie wiem, co napisać. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Z drugiej strony głupio mi, bo nie znam (osobiście) jednego z ważniejszych powodów tego szczęścia. A kiedy wrócę, to... Może być już inne szczęście :D Jednak sporo przegapię. Nie chcę pisać o tym, czy jestem szczęśliwa, czy nie, bo nie chcę tego rozważać. Czasem tęsknię, czasem wyrabiam 200% normy szczęścia. Wszyscy mi tu powtarzają, że jestem tak straszliwie młoda (a Darek przecież tylko rok starszy), zaraz zacznę im wierzyć i znowu przestanę się starać, wierząc, że mam jeszcze tyle czasu na życie. A czas leci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło mi o to, że on rok starszy, a tylko mnie mówią, przez co jest jeszcze dziwniej, jeez, nie umiem się wyrazić.

      Usuń
  2. W ogóle jesteś pogięta, chciałabym Ci przypomnieć, gdybyś się nasłuchała zbyt wielu komplementów w Japo (chociaż to też jest tak naprawdę komplement - a nawet i zaszczyt)! :*
    Jesteś młoda. Nie dość, że wyglądasz na szesnastolatkę (już nie na szesnastoletniego chłopca, bo oglądam pilnie Twoje zdjęcia na fejsie i wydaje mi się, że kraj kwitnącej wiśni naprawdę Ci służy ;P). Z kolei wg mnie Darek też wygląda na ambitną gimbazę, więc pełen subiektywizm. ; P
    Jak wrócisz, to będzie dla mnie największe szczęście, Żuczku. : *

    OdpowiedzUsuń