Problemy pierwszego świata
To prawda: Polacy lubią narzekać nie tylko dlatego, że mają na co, ale i przez to, iż zwyczajnie to lubią. Nie ma nic przyjemniejszego niż przyjście z rana na studenckie śniadanie za dychę do uczelnianego bistro i opowiadanie sobie z kumplami o aktualnych problemach. Narzekanie na brak pieniędzy wyszło już z mody. Teraz na topie jest ciężarna obręczona siostra, skrzywienie z powodu wychowania, wyrodni rodzice lub też rodzice zbyt konserwatywni, nie posiadający humoru lub serca. Jak widać, rodzina dobija skuteczniej niż pusty portfel.
Rozmowy te, prowadzone półżartem, półserio, mają na celu głównie katharsis. Wyrzucenie z siebie negatywnych emocji, zapicie ich hektolitrami rozpuszczalnej kawy oraz zagryzienie jajecznicą zdecydowanie pomaga. Kłopot nie zniknie, ale ulegnie przekształceniu i dobrze byłoby, gdybyśmy wreszcie mogli patrzeć na siebie z perspektywy krzywego zwierciadła. Niestety. Tak bardzo brak nam dystansu do własnej osoby.
Kiedy impreza urodzinowa organizowana dla Zimnego organizowana przeze mnie i jego chłopaka wreszcie doszła do skutku, główny zainteresowany, upojony radością, wzruszeniem oraz alkoholem, dobrał się do mojego telefonu komórkowego i wysłał mojej mamie SMS-a o treści pojawiającej się w jej najgorszych koszmarach. "Mamo, jestem lesbijką". Mama tłucze szklanki, szlocha, chce się kłaść na tory. Kiedy w końcu ją uspokajam, śmiejąc się do słuchawki telefonu, bo znowu dała się nabrać (wcześniej kto inny opublikował na moim Facebooku zdjęcie z USG - że niby jestem w ciąży), a świat znów staje głową do góry, jeszcze się nie spodziewam, że sama odwalę taki numer dokładnie tydzień później. Zakładając, że moja rodzicielka to osoba najdrażliwsza na świecie, jeśli chodzi o seksualność swojej córki, popełniłam błąd, za jaki chcę przeprosić, ale z drugiej strony nie czuję się winna. (Może dlatego, że moje sumienie znajduje się w Japonii? Kto wie). Co jest z tymi rodzicami? Czy nie widzą, że mają świetne dzieci? Czy mieliśmy problemy z narkotykami, aborcją i czy nie zdawaliśmy z klasy do klasy z wysoką średnią przez tyle lat? Dlaczego nie potrafią się cieszyć, że po prostu jesteśmy? Czy orientacja seksualna to wyznacznik bycia dobrym człowiekiem?
Ale bullshity.
Sedno tkwi chyba w tym, że nie jesteśmy szczerzy. Oczywiście, nikt nie oczekuje, że będziemy szczerzy wobec naszych rodziców - zupełnie tak, jakby oni kiedykolwiek byli uczciwi wobec nas. Tak jak my nie dowiemy się o czasach ich młodości, tak i oni powinni uszanować naszą prywatność. Zwłaszcza teraz, gdy po wybuchowych eksperymentach okresu dojrzewania (papieros? pocałunek z przypadkową osobą? wydarcie strony z podręcznika? - pamiętajmy, żyjemy w pierwszym świecie!) próbujemy żyć odpowiedzialniej i tu pojawiają się najgorsze komplikacje, momenty zażenowań oraz zawiedzionych nadziei. Od rodziców oczekujemy głównie wsparcia. Finansowego i duchowego. Więcej nie trzeba; ani zrozumienie, ani ematia, ani rozgrzeszenie nie są wymagane, jeśli chodzi o rodzicieli. Tymi ostatnimi powinniśmy się zająć sami. Zrozumieć własne postępowanie. Postawić się na własnym miejscu, ale z innej perspektywy. Wybaczyć sobie głupotę i brnąć do przodu. Być szczerymi mamy być wobec siebie. Wtedy, nawet jeśli stłuczone kolano zaboli, nawet jeśli pustka po utraconej dumie zakłuje, nawet jeśli pękające serce zacznie krwawić, nasz najlepszy przyjaciel, czyli my sami, zlitujemy się nad sobą i ukoimy skołatane nerwy.
A wynika to z tego, że - jak mówi bardzo mądrze moja nowa nadżeczona, Magdalena - trudno jest znaleźć w życiu prawdziwego przyjaciela. Picie wina z drugą osobą i żalenie się na cały świat to wcale nie jest przyjaźń. Schody zaczynają się, gdy jesteśmy szczęśliwi. Tylko osoba, która będzie dzieliła z nami radość, zasługuje na wspomniane zaszczytne miano. Trudno nie być bowiem zawistnym czy smutnym, kiedy wszyscy żyjemy w tym samym świecie (pierwszym, przypominam!), mamy na swoich barkach ciężkie traumy, a osoba obok aż promienieje. Przecież to nie jest tak, że wszystko w jej życiu jest proste i oczywiste. To tylko chwila promiennego znieczulenia. Ciężko to sobie uświadomić, jeszcze ciężej się z tym oswoić, a już naprawdę tylko prawdziwy przyjaciel będzie z taką osobą w słodkich różowych chwilach, nie rzygając co chwila tęczą.
Może powinno być optymistyczniej, może powinno być pisane z perspektywy fruwania na różowej chmurce, ale boli mnie ten brak dystansu do siebie, boli mnie tęsknota i boli mnie twórcza bezpłodność. Boli mnie też myśl, że rok 2013 już się kończy, a ja nadal głupia jak but, bo choć czasem wydaje mi się, że w miarę mądrze coś napiszę, to rzeczywistośc weryfikuje. I teksty, i moje działania.
W żaleniu się na cały świat, lepszy czy gorszy, też może być przyjaźń. Tak samo, jak w byciu razem szczęśliwym. W ogóle - współdzielenie jest chyba najważniejsze, chyba tu jest sedno. ;)
OdpowiedzUsuńTak się mówi, tak ogólnie się przyjęło, ale trudniej znieść człowieka radosnego i kipiącego energią niż przybitego, zniechęconego życiem. Potwierdzone wieloletnimi obserwacjami. (Na szczęście prowadzonymi w moim środowisku, więc Twój świat może być życzliwszy i atrakcyjniejszy).
UsuńKiedy samemu jest się szczęśliwym - nie jest trudno znieść.
UsuńMój świat jest światem zależności.