Na śmierć i życie,

czyli recenzja Kill Your Darlings w reżyserii Johna Krokidasa


Z tego, co się dowiedziałam, wyżej wspomniany John Krokidas raczej parał się scenopisarstwem oraz produkcją. Na śmierć i życie z 2013 roku to jego reżyserski debiut. Całkiem niezły, chyba. Bardzo popkulturowy, miast hipsterski, ale prawdziwego hipsterstwa w wykonaniu bitników pewnie bym nie przetrwała. Oni sami zresztą z przetrwaniem mieli poważny kłopot.


Był sobie chłopak. Nieśmiały. Z żydowskiej rodziny. Ojciec - poeta. Matka - wariatka, cierpiąca, tak na pierwszy rzut oka, na schizofrenię paranoidalną. Chłopak kocha rodziców, zwłaszcza mamę, ale ma marzenia i chce je realizować. Dlatego, kiedy dostaje list z Columbia University, jedzie do Nowego Jorku i... cóż, zaczyna studiować w wielkim stylu. Nie jest jednak zainteresowany sztampową wiedzą, utartymi literackimi schematami i pisaniem rymowanych wierszyków. Chłopak szybko wpada w odpowiednie dla siebie towarzystwo. Poznaje najpierw Luciana Carra, granego przez Dane'a DeHaana, później Williama S. Burroughsa, w którego kreację świetnie wcielił się Ben Foster, a także Jacka Kerouaca - w tej roli Jack Huston. Główny bohater zaś nazywa się Allen Ginsberg i jego niepewność, pasję, bunt oraz pragnienia bardzo dobrze oddał Daniel Radcliffe. Bo to dobry aktor jest.


Ekipa zaczyna tworzyć nowy nurt literacki. Swoje narkotyczne wizje, nocne eskapady po nowojorskich spelunach, a także ból istnienia oraz miłosne pragnienia spisują wtedy, gdy powinni znajdować się na wykładach. Wywijają psikusy w bibliotece, kłócą się z prowadzącymi zajęcia i starają się poczuć wolność mimo tego, że dorosłe życie pełne odpowiedzialności jest tuż o krok. 


Cóż, odpowiedzialność i tak dopada ich wszystkich. Ciężar konsekwencji spada niezapowiedzianie na wszystkich bohaterów przyszłej generacji bitników. Policja odkrywa ciało zamordowanego Davida Kammerera (tutaj gratka dla fanów Dextera - w tej roli wystąpił Michael C. Hall!), dawnego przyjaciela Luciena. Przypadek? Policja głęboko w to powątpiewa. W jaki sposób w ten dramat uwikłani są młodzi Ginsberg, Kerouac i Burroughs? 


Obraz i muzyka w filmie stanowią swoje piękne dopełnienie. Jazz, ubrania z lat czterdziestych dwudziestego wieku oraz świetna scenografia pubów - dzięki takiemu zestawieniu można przenieść się do świata z minionej epoki. Lecz czy jest to świat bitników? 


Moim zdaniem Na śmierć i życie to pozycja raczej dla młodszych widzów, którzy nie zapoznali się jeszcze z dramatycznymi przeżyciami beat generation po W drodze Kerouaca. Historia przedstawiona przez Krokidasa jest dramatyczna, momentami brutalna, smutna i wzruszająca, ale nie oddaje na sto procent tego, co działo się w głowach młodych literatów. Pewnie nie ma się czemu dziwić - oni sami nie potrafili zrozumieć wszystkiego, co działo się wokół nich, albo w nich samych. Niemniej jednak ten obraz jest zbyt mainstreamowy jak na mój gust. Niemniej jednak polecam, bo to film poruszający naprawdę ważkie tematy i skłaniający do zagłębienia się w legendarne losy bitników.

Dzięki niemu zamówiłam książkę pt. A hipopotamy żywcem się ugotowały, napisaną przez Burroughsa i Kerouaca w recepcji na zdarzenia, o których opowiada Na śmierć i życie. Maszynopis tej krótkiej lektury był odrzucany wielokrotnie przez wydawców. Nic dziwnego - afera była bardzo głośna i przynosiła Ameryce niezbyt chlubny obraz. Wydano ją po ponad sześćdziesięciu latach od napisania. Na pewno napiszę o Hipopotamach w którymś z następnych postów. 


6/10

Share this:

CONVERSATION

4 komentarze:

  1. Reżyser specjalnie przykazał aktorom, by nie czytali nic co napisały grane przez nich postacie po '44 i żeby z ich biografią też zapoznali się tylko do tego czasu. I moim zdaniem wyszło to na dobre. Film nie jest może rewelacyjny, ale jeden z lepszych jeśli chodzi o temat bitników, który paradoksalnie nie ma szczęścia do tego medium. Twórcy nie mają chyba odwagi, by podejść kreatywnie do dzieł i biografii.

    Zgadzam się, że Ben Foster w roli Burroughsa był świetny. W tę postać ma też się wcielić w ekranizacji "Pedała", którą reżyseruje Steve Buscemi, ale coś ostatnio cicho się zrobiło o tym projekcie, więc nie wiem co z tym dalej będzie. Ale może być ciekawie.

    Jeśli nie widziałaś, to polecam Ci "Pull My Daisy" - film nakręcony przez bitników, występują Allen Ginsberg i Gregory Corso, a Jack Kerouac, autor scenariusza, jest narratorem.

    I jeszcze "Magic Trip" - dokument o podróży Kena Keseya i Merry Pranksters przez całe Stany, kierowcą był Neal Cassady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ciekawostkę.
      Dla mnie mocnym doznaniem było obejrzenie "Nagiego lunchu" i uważam, że pomimo wszystko - film baaaaardzo udany. Ale recenzji na razie się nie podejmuję.

      Wiadomo, jeżeli Steve Buscemi się za to bierze, to oczywiście, z pewnością będzie ciekawie. Warto poczekać. <3

      Nie, nie widziałam, moja przygoda z beat generation idzie baaaardzo leniwie i mniej więcej z takim skutkiem, z jakim Phillip i Mike zapisywali się na statek. Obejrzę jednak na pewno, mam nadzieję że w niedalekiej przyszłości.

      Usuń
    2. Ekranizacja "Nagiego lunchu" wygrywa właśnie dlatego, że reżyser podszedł bardzo swobodnie i odważnie do pierwowzoru literackiego, który sam w sobie wydaje się wręcz niemożliwy do sfilmowania. W ogóle filmów jest sporo, dobre są jeszcze "Heart Beat" z 1980 z Nickiem Nolte w roli Cassady'ego i "Cios" z 2000, a także różne dokumentalne np. "William S. Burroughs: A Man Within", długo by mówić ;)

      Usuń