Kwestia autorytetu

Inspirują mnie słowa Volanta, więc choć nie zgadzam się z każdym z jego twierdzeń, lubię cytować te, które mi się spodobały. W mojej opinii osobą, jaka osiągnęła niebywały sukces, jest Mateusz Grzesiak, więc jeśli mam brać od kogoś przykład w tym aspekcie, to najpewniej od niego. Ponieważ w kwestii literatury nikt tak bardzo nie imponuje mi jak John Irving, twierdzę, że jest on moim autorytetem. Chciałabym być tak silna i głodna życia jak Izabela z Flemmingów Czartoryska, skora do pomocy jak agent Cooper z serialu Twin Peaks oraz zdeterminowana w osiąganiu celów niczym główny bohater Arrow, Oliver Queen. I się tego nie wstydzę. Tymczasem wychodzi na to, że posiadanie życiowego autorytetu może być powodem do linczu w dzisiejszych czasach, wśród pokolenia dwudziestolatków.


Wczorajsza rozmowa z kolegami z akademika uświadomiła mi, że studenci coraz częściej pozbawieni są autorytetów. Prócz matki i ojca, raczej na nikim się nie wzorują, a i to raczej nie wynika z ich woli. Oczywiście, żywią szacunek do pozostałych ludzi, ale raczej nie przez ich osiągnięcia, a po prostu dlatego, że są istotami człowieczymi i tyle w tej kwestii. 


To dla mnie trochę naciągane, bo dla człowieka, który siedzi całe dnie przed komputerem, mogę być miła z tego tytułu, że nic mi złego nie zrobił, ale za co tak naprawdę mam go szanować? Za przynależność do gatunku homo sapiens? Przecież to ewolucja pchnęła go w stronę postawy dwunożnej, to nie był jego świadomy wybór. Po prostu się urodził i żyje. Mam więc doceniać jego egzystencję jako taką, nawet, jeżeli pozostaje jałowa? Grzeczność grzecznością, ale szacunek? Na niego chyba trzeba sobie zasłużyć. No, jak sądzicie?

Według schematu opracowanego przez Grzesiaka, dotyczącego czasów, w jakich żyjemy i ścierania się w nich trzech diametralnie różnych pokoleń, osoby urodzone w latach osiemdziesiątych i wzwyż (pokolenie Y), nie mają wzorców do naśladowania. Bo jakim to wzorcem ma być Justin Bieber? Osoby dwudziestokilkuletnie raczej bez zastanowienia powielają czynności wykonywane przez ich znajomych. Mam fejsa, bo Agata założyła. Idę do Kawiarni u Przyjaciół, bo Emilka tam była. Rzucam fajki, bo w ten sposób zdobędę uznanie moich nowych, fajnych znajomych, którzy wpierdalają bób i nieustannie cieszą mordę, bo niejedzenie w KFC nadaje sensu ich życiu. (Dobra, każdy ma jakieś hobby i przekonania, nie neguję, po prostu podkreślam absurdalność hipotetycznej sytuacji). Nie jest tak? Jest tak. Czy to źle? 

Niekoniecznie. Środowisko, w jakim się obracamy, ma na nas ogromny wpływ, co swoją drogą jest fenomenalnie odkrywcze. Każdy jest jednak panem swojego losu. Sami za siebie decydujemy, w jakim kierunku zmierzamy, o ile mamy wystarczającą ilość oleju w głowie. Dlaczego przy okazji jednak, widząc coś, co nam się podoba, nie możemy tego podchwycić od znajomych? Wszystko zależy od punktu widzenia. Z jednej strony mogę robić karierę jako zawodowa kopiarka, bo duplikuję poniekąd zachowania moich współlokatorów, kolegów, partnerów biznesowych czy rodziny. Z drugiej strony mogę to robić świadomie, by polepszyć nie tylko swoją pozycję w grupie, lecz i jakość swojego życia, choćby w aspekcie zdrowotnym czy kulturalnym. 

Brakuje jednak mimo wszystko jakiegoś niezbywalnego autorytetu. Dla katolików ważną postacią, pamiętam, był jeszcze niedawno Jan Paweł II. Kiedyś za wzór dziewczynkom stawiało się postać Marii Curie-Skłodowskiej. A teraz? Aktualnie ścierają się dwa skrajnie różne od siebie poglądy: nie wychylaj się, bądź jak inni oraz: nie patrz na innych, patrz na siebie. Nie dziwię się, że na przestrzeni lat 1990-2007 w Polsce wzrósł wskaźnik zaburzeń psychicznych aż o blisko 120% (źródło). Schizofrenia nie śpi.

Chciałabym mieć kogoś, kogo decyzje będą zawsze trafne i pewne. Niestety, wszyscy jesteśmy ludźmi i nawet profesor z czterdziestoma publikacjami w dorobku naukowym może popełnić literówkę. Nawet światowej sławy chirurgowi może zdarzyć się pozostawienie chusty w ciele operowanego. Uświadomienie sobie, że nic w tym świecie nie jest od początku do końca pewne, jest faktem, który może przepełnić trwogą, bo ludzie zazwyczaj nie lubią analizować i zastanawiać się, czemu tak, a nie inaczej. Warto jednak przyjąć to do wiadomości i mieć w pamięci choćby takie krótkie nagranie: 




Jak już zaznaczyłam w pierwszym akapicie: mam autorytety. Ludzi, na których w pewnych kwestiach się wzoruję, bo są tam, gdzie ja chciałabym być. Ale jeżeli John Irving pierwszą książkę opublikował w wieku dwudziestu jeden lat, to mi się nic nie stanie, jeżeli ja zadebiutuję ze swoją powieścią, mając lat dwadzieścia dwa. Jeżeli moja przyjaciółka kupuje tylko markowe ciuchy, chyba nie zostanę porażona piorunem, jeśli będę się ubierać w szmateksie. Autorytet nie musi oznaczać autorytaryzmu. Może i powinien być przede wszystkim uzupełnieniem własnych myśli, inspiracją oraz motywacją. 



Autorytety pozwalają nam nie czuć się samotnymi. Nawet, gdy wokół brak osób przychylnych naszym poglądom, wiemy, że gdzie indziej ktoś już wpadł na coś podobnego, a nawet twierdził to samo, co my. Pomagają nam w wyznaczaniu sobie celów. Kto powiedział, że nie możesz być jak Hugo czy Kafka? Przecież możesz być nawet kimś lepszym. Czas wszystko weryfikuje. Najważniejsza jest jednak wiedza, do czego dążymy i kim chcemy być. Autorytety mogą być również naszymi drogowskazami w drodze ku samorealizacji.

A na koniec pytanie. Czy nie masz autorytetu, jak to przystało podobno na nasze czasy, czy też masz, i to silny? Kto nim jest i dlaczego? W czym Ci pomaga? To dobre ćwiczenie do zrobienia sobie w wolnej chwili, ale jeśli nie macie nic przeciwko - podzielcie się ze mną swoimi odpowiedziami w komentarzu. Dyskutować zawsze warto. 

Share this:

CONVERSATION

6 komentarze:

  1. Bardzo dobry post. Kurcze, no wlasnie jak to jest z tym... Jak historia pokazuje, ludzie, ktorzy zaszli daleko, zazwyczaj mieli jakies autorytety albo przynajmniej wybierali sobie mistrzow i wzorowali sie na nich. Jak sama mowisz, dzisiaj to raczej zanika, chyba, ze jestesmy w kregu znajomych, ktorzy sa powiazani w jakis sposob ze sztuka -- tam w 90% przypadkow ludzie maja swoje artystyczne guru. W polityce i biznesie tez zapewne znajda sie takie jednostki, ale z tego co wiem, to wlasnie sa to jednostki, bo wiekszosci nie chce sie az tak fatygowac.

    A moze szkoda, bo zazwyczaj jak ktos uwaza jakas osobe za autorytet, to mimowolnie jakos stara sie aspirowac w tym kierunku, wiec mierzy wyzej, ma wieksze wymagania wzgledem siebie, ma wieksze ambicje i goni tego kroliczka... Nie mowie tylko o sferze zawodowej, ale tez o tej prywatnej, kulturze osobistej etc. W dzisiejszych czasach to schodzi na drugi plan -- to jak traktujesz siebie czy drugiego czlowieka. Nie mozesz okreslic puszczalskiej slowem ''dziwka'', bo moze ona po prostu lubi seks, a ''dziwka'' jest moze obrazliwe? Ba! Nie mozesz nawet jej nazwac ''puszczalska'', bo ona po prostu ma takie hobby. No i po trzecie, nie powinno sie w ogole nikogo obrazac w imie poprawnosci politycznej, ktora wlasnie stala sie autorytetem dla tego pokolenia.

    Temat rzeka. Jest kilka ludzi na tym swiecie, ktorzy sa dla mnie wzorem do nasladowania i na kazdym kroku staram sie zblizyc do tego idealu. Mam szczescie, bo akurat moja przyjaciolka jest dla mnie takim autorytetem -- i to jest tez podobnie, jak napisalas, ze od niej przejmuje pewne nawyki czy upodobania, wiec jest to papugowanie. Ale tez jest dla mnie niedoscignionym wzorcem w pewnych dziedzinach. Wiec mamy tu taki klasyczny przyklad 2 w 1.

    Post dobrze ugryziony, trafia w sedno. A moze nawet troche zasmuca, biorac pod uwage te kilka zaleznosci, ktore wypunktowalas -- brak takiego ''glownego'' autorytetu dla wszystkich. Czas pokaze, z czym przyjdzie nam zyc, majac za wyznacznik referencyjny Justina Bimbera itd. Troche smutne, nie?

    Borze, rozpisalam sie, choc nie planowalam, ale to tylko dlatego, ze Twoj post prowokuje do myslenia.

    Pozdrawiam cieplo!
    xxx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja przyjaciółka też kiedyś była dla mnie aurotytetem, i to wielkim, więc możemy sobie podać rękę. To szczęście mieć kogoś, od kogo można się wiele nauczyć. Pytanie tylko, co z tą wiedzą robimy.
      Dzięki za tak obszerną wypowiedź. Cieszę się, że skłoniłam Cię do rozważania w kwestii autorytetu. Wydaje mi się, że Bieber po pewnym czasie stanie się świetnym przykładem antywzoru dla młodych ludzi, tak jak Lindsay Lohan czy Macaulay Culkin. I to dopiero smutne, że z tak wysoka można tak nisko spaść.

      Również pozdrawiam! Serdeczności!

      Usuń
  2. Fantastyczny wpis. Zazakładkowałam go i zapisałam sobie, by stworzyć notkę o autorytetach. Oczywiście oddam ci hołd, jako pomysłodawczyni ;) Faktycznie, pomysł jest naprawdę dobry, to świetne ćwiczenie. Literacko na pewno będę się z tobą zgadzała co do Irvinga.

    Dzisiaj, zdaje mi się, że młodzi zaczynają utożsamiać to całe dążenie do "samodoskonałości" i "samodzielnego myślenia" jako całkowite kwestionowanie wszystkiego. Przez to nie szukają autorytetów, tylko gonią ciągle za samym sobą. A autorytet to, według mnie, kwestia istotna, choć nie należy z tym przesadzać (tak, jak napisałaś). Można się wiele nauczyć od osób, które dokonały czegoś przed nami. Nie trzeba ich wielbić, ale warto korzystać z ich dorobku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję! Będę odwiedzać Twój blog, to na pewno zauważę i dodam ze dwa słowa od siebie. : D Bardzo mi miło, serio. Piąteczka za Johnny'ego I.

      Oczywiście, że tak. Chcesz zdobyć szczyt góry, a nie wiesz, jak tam dojść? Zapytaj kogoś, kto już to zrobił, będzie łatwiej. : )

      Usuń
  3. Może po prostu całe to hasło brzmi przyciężkawo. Może gdyby nie pytać "Kogo uważasz za swój autorytet?" (czyż nie brzmi niczym zdanie z rozprawki w gimnazjum?), a zamiast tego posłuchać, kto według ludzi w naszym otoczeniu dobrze ogarnia, poradził sobie, jest mega, wnioski byłyby inne. Jeżeli chcę komuś dorównać i cisnę w tym kierunku, będzie to mój autorytet, mimo że nie użyję tego słowa, nie pomyślę o nim wprost w ten sposób.

    Nie sądzę, że model "uniwersalnego autorytetu" się sprawdzi (jak coś jest dobre do wszystkiego to nie jest dobre do niczego) i sorry, ale mam wrażenie, że Jan Paweł II dla dużej części ludzi był jak hasło-tarcza, którą mogli się zasłonić i wpasować w tłum, bo wypada przecież mieć papieża za autorytet, bo był taki cool, Polak przecież. Moja babcia uważa, że Franciszek to dopiero jest cool, bo robi w końcu porządek w Kościele. Piąteczka, Babciu.

    P.S. Tak, mam autorytet.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale dlaczego nie nazywać rzeczy po imieniu? Dlatego, że to ciężkie, trudne? Czemu uciekać od ważkich tematów?

      Zgodzę się, uniwersalnym autorytetem może się stać jego brak.

      Usuń