Problemy pierwszego świata
Rozmowy te, prowadzone półżartem, półserio, mają na celu głównie katharsis. Wyrzucenie z siebie negatywnych emocji, zapicie ich hektolitrami rozpuszczalnej kawy oraz zagryzienie jajecznicą zdecydowanie pomaga. Kłopot nie zniknie, ale ulegnie przekształceniu i dobrze byłoby, gdybyśmy wreszcie mogli patrzeć na siebie z perspektywy krzywego zwierciadła. Niestety. Tak bardzo brak nam dystansu do własnej osoby.
Ale bullshity.
Sedno tkwi chyba w tym, że nie jesteśmy szczerzy. Oczywiście, nikt nie oczekuje, że będziemy szczerzy wobec naszych rodziców - zupełnie tak, jakby oni kiedykolwiek byli uczciwi wobec nas. Tak jak my nie dowiemy się o czasach ich młodości, tak i oni powinni uszanować naszą prywatność. Zwłaszcza teraz, gdy po wybuchowych eksperymentach okresu dojrzewania (papieros? pocałunek z przypadkową osobą? wydarcie strony z podręcznika? - pamiętajmy, żyjemy w pierwszym świecie!) próbujemy żyć odpowiedzialniej i tu pojawiają się najgorsze komplikacje, momenty zażenowań oraz zawiedzionych nadziei. Od rodziców oczekujemy głównie wsparcia. Finansowego i duchowego. Więcej nie trzeba; ani zrozumienie, ani ematia, ani rozgrzeszenie nie są wymagane, jeśli chodzi o rodzicieli. Tymi ostatnimi powinniśmy się zająć sami. Zrozumieć własne postępowanie. Postawić się na własnym miejscu, ale z innej perspektywy. Wybaczyć sobie głupotę i brnąć do przodu. Być szczerymi mamy być wobec siebie. Wtedy, nawet jeśli stłuczone kolano zaboli, nawet jeśli pustka po utraconej dumie zakłuje, nawet jeśli pękające serce zacznie krwawić, nasz najlepszy przyjaciel, czyli my sami, zlitujemy się nad sobą i ukoimy skołatane nerwy.
A wynika to z tego, że - jak mówi bardzo mądrze moja nowa nadżeczona, Magdalena - trudno jest znaleźć w życiu prawdziwego przyjaciela. Picie wina z drugą osobą i żalenie się na cały świat to wcale nie jest przyjaźń. Schody zaczynają się, gdy jesteśmy szczęśliwi. Tylko osoba, która będzie dzieliła z nami radość, zasługuje na wspomniane zaszczytne miano. Trudno nie być bowiem zawistnym czy smutnym, kiedy wszyscy żyjemy w tym samym świecie (pierwszym, przypominam!), mamy na swoich barkach ciężkie traumy, a osoba obok aż promienieje. Przecież to nie jest tak, że wszystko w jej życiu jest proste i oczywiste. To tylko chwila promiennego znieczulenia. Ciężko to sobie uświadomić, jeszcze ciężej się z tym oswoić, a już naprawdę tylko prawdziwy przyjaciel będzie z taką osobą w słodkich różowych chwilach, nie rzygając co chwila tęczą.
Może powinno być optymistyczniej, może powinno być pisane z perspektywy fruwania na różowej chmurce, ale boli mnie ten brak dystansu do siebie, boli mnie tęsknota i boli mnie twórcza bezpłodność. Boli mnie też myśl, że rok 2013 już się kończy, a ja nadal głupia jak but, bo choć czasem wydaje mi się, że w miarę mądrze coś napiszę, to rzeczywistośc weryfikuje. I teksty, i moje działania.
W żaleniu się na cały świat, lepszy czy gorszy, też może być przyjaźń. Tak samo, jak w byciu razem szczęśliwym. W ogóle - współdzielenie jest chyba najważniejsze, chyba tu jest sedno. ;)
OdpowiedzUsuńTak się mówi, tak ogólnie się przyjęło, ale trudniej znieść człowieka radosnego i kipiącego energią niż przybitego, zniechęconego życiem. Potwierdzone wieloletnimi obserwacjami. (Na szczęście prowadzonymi w moim środowisku, więc Twój świat może być życzliwszy i atrakcyjniejszy).
UsuńKiedy samemu jest się szczęśliwym - nie jest trudno znieść.
UsuńMój świat jest światem zależności.