Postanowienia noworoczne 2015
Żeby zrealizować swoje postanowienia noworoczne, musiałbyś należeć do grupy wybranych, stanowiącej jedyne 8% populacji, jak wyliczyli mądrze naukowcy z Uniwersytetu Scranton. Bardziej budujące jest to, że 50% ludzi utrzymuje swoją determinację przez blisko pół roku, zanim stwierdzi, że za sześć miesięcy znowu będą musieli sobie coś postanowić, więc przyda się chwila przerwy.1
Jak łatwo można sprawdzić w TYM MIEJSCU, moje pierwsze noworoczne postanowienia na tym blogu były kompletną porażką, bo od tamtego czasu przytyłam blisko 10 kilogramów, które miałam zrzucić. Mogę tylko pomachać i uśmiechnąć się z politowaniem do Emilki z przeszłości.
Założyłam jeszcze, że będę więcej czytać, ale to z choroby filologicznej, na którą się leczę, choć z tego pragnienia akurat nie zrezygnuję. W roku 2014 nie przeczytałam zbyt wiele książek, prawie o dziesięć mniej niż w roku poprzednim. Zaczęłam jednak pochłaniać liczne artykuły w czasopismach. Obok niosącej kaganek kultury Chimery doceniłam również moc Coachingu i siłę Charakterów. Serdecznie polecam wszystkie trzy magazyny. Dodatkowo rozczytałam się i na nowo zakochałam w blogach. I w ten sposób poznałam dwie niezwykle wartościowe strony.
Pierwszą z nich jest Volantification, tworzona przez Volanta, czyli Michała Szatiło, błyskotliwego ironisty, człowieka sukcesu i autora dwóch książek. Napisany przez niego debiutancki Piąty poziom naprawdę sporo zmienił w moim myśleniu. Skopał solidnie tyłek i bardzo silnie zmotywował. Książka w pewnym sensie mnie uratowała i jeśli stwierdzenie, że zapoczątkowała nowy rozdział w moim życiu, wydaje się niektórym z Was nieco na wyrost, to... możecie sobie tak myśleć. Bez Piątego poziomu nie miałabym siły do zmian. Nie miałabym siły do życia.
Drugą zaś jest blog charyzmatycznej, energetycznej i przesympatycznej Pepsi Eliot, której wpisy zarażają optymizmem. Prócz tego, autorka mówi, co robić, by żyć mądrze i zdrowo. Kobieta chorowała na nerwicę, ale wyszła z tego dzięki bieganiu. I pisaniu. Jak się okazuje, sport, twórcza praca oraz witaminy mogą zdziałać o wiele więcej niż milion sesji u terapeuty, kosztujące majątek psychotropy czy bezproduktywne wczasy na Hawajach. Sposób zaś, w jaki Pepsi troszczy się o swoich czytelników, jest naprawdę cudowny i przekochany.
Co jednak najważniejsze, zaczęłam bardziej dbać o Fabrykę Dygresji. Posty ukazują się częściej i mam nadzieję, że są dużo ciekawsze niż początkowo. Wreszcie odkryłam, w jakim kierunku chcę podążać z blogiem. Pragnę pokazać Wam trudną drogę, po której kroczę, by stawać się lepszym człowiekiem. Przy okazji wesprzeć Was i zainspirować do wspólnego podążania po tej ścieżce. Razem zawsze raźniej, prawda? A przy okazji uraczyć Was dawką kultury, do której każdy ma dostęp, czyli książek i filmów. Publikować więc będę prócz felietonów oraz esejów także recenzje, ale mówiące raczej o tym, co można zyskać dzięki zapoznaniu się z danym dziełem, zamiast wyliczania błędów logicznych w fabule czy rozwodzenia się nad grą aktorską. Napiszę za to, co konkretnie mi się spodobało lub totalnie nie przypadło do gustu. Będzie mi miło z Wami o tym porozmawiać, więc zachęcam do udzielania się w komentarzach i opisywania swoich wrażeń czy przemyśleń.
Powstała też strona Fabryki Dygresji na Facebooku, tam z boku, po prawej oraz TUTAJ. Można polubić, niestety nie można nie lubić, można za to pozostać obojętnym i względnie anonimowym, choć, po naukach jednego z moich szefów, nauczyłam się korzystać z programu śledzącego Google'a, więc bójcie się! (Nie, nie bójcie się, to zwykłe AdWords, wcale nie jestem takim web masterem, jakim bym chciała). Z konieczności powstało też logo strony. Takie, o.
Co sądzicie? Bardzo boję się Waszej krytyki, ale przyjmę wszystko na klatę. (To z kolei nie brzmi zbyt poprawnie politycznie, ale raczej nie jestem chodzącą pruderią, kto mnie zna lub czyta od dłuższego czasu, ten wie).
Wracając do postanowień na rok 2013: nie jestem pewna, czy udało mi się żyć oszczędniej, ale zarabiam, więc chyba nie jest źle. No i stałam się o wiele bardziej aktywną osobą, o czym szczerze marzyłam. Czasem dopada mnie leniuch, zwłaszcza, kiedy jestem w domu z rodzicami. To chyba taki nawyk. W Poznaniu jednak staram się stawać energetyczną trąbą powietrzną, by działo się mnóstwo dobrego zamieszania tam, gdzie się pojawię.
Wychodzi na to, że potrzebowałam dwóch lat na spełnienie noworocznych postanowień. Taka retardacja byłaby nawet zabawna, gdyby nie TEN WPIS, z pierwszego stycznia jeszcze bieżącego roku. Jak sama wówczas napisałam, niewypełnienie noworocznych postanowień bardzo mnie zdemotywowało. Po części i wpędziło w depresję. Pamiętajcie: stagnacja jest absolutnie najgorsza, bo tylko pozorna. Tak naprawdę stagnacja oznacza cofanie się. Lepiej po prostu iść do przodu, a już najlepiej iść żwawo, gdyż, jak dowiedziałam się z jakiegoś programu emitowanego na Discovery Science, każde ciało znajdujące się w ruchu starzeje się wolniej od ciała nieruchomego. Czyli, jak ostatnio tłumaczyłam Matiemu, jeśli byłby pan A i jego bliźniak, B, i obaj dostaliby od bardzo bogatego ojca zegarki atomowe na rękę, i A byłby też bogaty, więc mógłby poruszać się czerwonym cadillakiem, a B byłby biedakiem w depresji i tylko siedział na ławce, to czas na zegarku atomowym bliźniaka A upływałby wolniej niż czas na zegarku bliźniaka B, bo to jakieś skomplikowane prawo grawitacji czy tam zasada prędkości, nieważne, ale tak po prostu jest. Fizyka, ot co.
Przepraszam za dygresję. Chodziło mi po prostu o to, że jeśli nic nie robimy z naszym życiem, to cofamy się w rozwoju i posuwamy w latach. W jak bardzo złym stanie byłam, można zobaczyć nawet po częstotliwości postów publikowanych w tym roku. Naprawdę dobrze zrobiło mi się w okolicach września, choć duża poprawa nastąpiła już w czerwcu. Chyba. Wcześniej panował bardzo mroczny czas. Pamiętam czarny Nowy Rok 2014, kiedy wpatrzona byłam w fajerwerki prześwitujące między drzewami rosnącymi przed kochanym akademikiem i myślałam sobie, że gorzej i tak być nie może, po czym padłam, omdlała rozpylonym proszkiem z gaśnicy.
Nie płaczę. Śmieję się. Z własnej głupoty i z radości, że to już minęło. Ale na zawsze będę pamiętać to kołatanie serca, poplątane myśli i ciemność w środku mnie, by nigdy do tamtego momentu już nie wrócić, a wręcz przeciwnie, jak najbardziej się od niego oddalić.
Wówczas nawet nie zrobiłam noworocznych postanowień, bo po co? Przecież byłam słaba, nic mi się nie udawało.
A jednak, był przełom, i choć najpierw musiało się jeszcze sporo pogorszyć, to wreszcie wydarzyło się też mnóstwo cudownych rzeczy.
Wydarzyli się ludzie.
Kiedy miałam doła, głównie chowałam się w pokoju po kołdrą, tak było najlepiej. Nie rozmawiałam z ludźmi (może z trzema wyjątkami), separowałam się od nich dzielnie, a jeżeli już musiałam spędzić z kimś czas, to marnotrawiłam go z nieodpowiednimi osobami. Oto przepis na kompletną katastrofę.
Na szczęście w moim życiu pojawili się ludzie, dzięki którym mogłam poznać innych ludzi i jeszcze kolejnych. A wszystkich niesamowicie sympatycznych, pracowitych i ambitnych, którzy zarazili mnie entuzjazmem. Na nowo powróciłam do przaśnej socjety i uświadomiłam sobie, jak wiele przyjemności sprawia mi poznawanie nowych osób.
Z tego powodu musiałam ograniczyć kontakty ze starym środowiskiem. Studenckie umilanie sobie czasu piciem piwa na schodach zastąpiłam wypadami na kręgle, siatkówkę, bieganie, czy ostatnio granie w świetną, mądrą planszówkę Eurocash, która buduje inteligencję finansową.
Tyle można wygrać, kiedy poświęcisz pięć minut na pogawędkę z mieszkającym naprzeciwko sąsiadem, z którym przez całe dwa wcześniejsze lata byłeś tylko na "cześć". Niesamowita historia. I o wiele dłuższa, niż ta, ale to przecież blog, a nie opowiadanie.
A propos, napisałam książkę pt. Piromani.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mój dół psychiczny był wyjściem do zrzucenia balastu na kartki elektronicznego papieru, a zarazem rozpoczęcia powieści. Można o niej poczytać i TU, i TAM, ale to wszystko nieważne, bo wreszcie skończyłam to, co zaczęłam, a wcześniej miałam z tym niemały problem. Teraz już jestem świadoma tego, że każde podejmowane przez nas działanie powinniśmy doprowadzać do końca, albo w ogóle się za to nie zabierać, bo po prostu szkoda czasu. Wizja skończenia jakiejś czynności jest nieodzowna, gdy decydujemy się na jakąkolwiek aktywność. Bez tego - ani rusz, a przynajmniej nie na dłuższą metę.
Początkowo wydawało mi się, że co to takiego - napisać książkę. Ale jeden z moich szefów, również twórca książki, a przy okazji redaktor kolejnych kilku, uświadomił mi, że to jedno z tych wydarzeń, które można z czystym sumieniem sklasyfikować jako niezwykłe. Dobrze, w księgarniach, bibliotekach i naszych domach jest pełno książek. Lecz ile znacie osób, które napisały od początku do końca powieść? (Ja sporo, ale pracuję w wydawnictwie, więc dla mnie to od pewnego czasu faktycznie codzienność). Dla moich kumpli z akademika to też początkowo była rewelacja. Później wszystko to stopiło się z codziennymi wydarzeniami.
Choć, muszę przyznać, mój wypad do Warszawki do rutyny nie należał.
Tak, dwudziestodwuletni babsztyl po raz pierwszy odwiedził stolicę swojego kraju. I to nie w celach poznawczych, tylko bardziej biznesowych. Miałam bowiem wywiad w radio Bemowo FM, właśnie na temat "Piromanów". Dlaczego? Bo zbieram pieniądze, na ich wydanie. Jeśli się nie uda, to bardzo szkoda. Na szczęście w trakcie procesu promującego zbiórkę odbywającą się za pośrednictwem portalu Polakpotrafi.pl, poznałam kolejną grupę świetnych ludzi, więc tak czy siak tylko zyskałam.
Do tego zdobyłam wspaniałą pracę, a lekko nie było. Ludzie pytają mi się, jak schwyciłam taką fuchę. Opowieść jest długa i ciekawa, więc zostawię ją sobie do przerobienia na jakieś opowiadanie. Tymczasem polecę Wam tylko wydawnictwo DM Sorus, mieszczące się w Poznaniu. Książki mają fajne, można zamawiać przez księgarnię internetową, a i wydać można niedrogo, a prestiżowo.
Może dlatego, że zyskałam jako taką stabilność finansową, przestałam się bać. Nie, to nie przez pieniądze. I nie przez ludzi, którzy mnie otaczają. To dzięki zmianie myślenia. Zrozumiałam kilka rzeczy, z których najważniejsze to:
- Nikt za mnie nie przeżyje życia, bo jest ono moje.
- Każdy mój czyn ma konsekwencje, tak jak i wszystko, czego nie zrobię.
- Dopiero kiedy wezmę odpowiedzialność za własne postępowanie, będę mogła wziąć odpowiedzialność za czyjeś inne. (Innymi słowami: jeśli jesteś niestabilny emocjonalnie, to wielkie NIET dla związków).
Owszem, wciąż martwi mnie przyszłość. Wiem, że nie będzie ciężko i... kolorowo. I tym razem nie robię postanowień noworocznych. Dla mnie to niestety za mało. Postanowienia to za słaby środek na mój ciężki tyłek. Potrzebuję broni masowego rażenia, a stanowią ją CELE.
CEL 1: Żyć zdrowiej.
Oznacza to podjęcie regularnej aktywności fizycznej i zdrowszego odżywiania, czyli Makowi i KFC mówię papa, oczywiście z łezką w oku. Z lekką obawą witam zaś pięć posiłków dziennie. Wiem, że nie będzie mi się chciałoooo, że rettyyyy, ile to roboootyyy, co ja, nie mam innych zajęć? A jednak, dwa razy w tygodniu będzie trzeba się będzie po pracy wybrać na solidniejsze zakupy i zaplanować konkretne posiłki. W ten sposób nie zmarnuję ani czasu, ani pieniędzy w trakcie pracy, bo zdarza mi się często robić irytujące przerwy na niepotrzebne spacery po drożdżówkę, pączusia i kolałkę, co wybija mnie z rytmu.
Trzeba będzie też zacząć się ruszać. To chyba dzwonek alarmowy, bo coraz częściej dostaję zadyszki. Na razie zamierzam ćwiczyć regularnie wraz z Youtubem, a kiedy zrobi się cieplej, ruszę w plener. Nie wykluczam również zapisania się na aerobik czy inne takie w ciągu zbliżającego się roku.
Oczywiście, mam zamiar schudnąć, ale to nie jest celem samym w sobie. Chcę być po prostu zdrowsza, bo częste przeziębienia to zabójstwo dla kieszeni, pracy i projektów. Nie mogę sobie pozwolić na odpuszczenie.
CEL 2: Mieć wakacje.
Lubię tyrać jak wół. Odkryłam, że to o wiele fajniejsze niż leżenie rosnącym brzuchem do góry i wizualizowanie Bitwy pod Grunwaldem Matejki na suficie. Przynosi mnóstwo satysfakcji, a zwykłe lenistwo bardziej mnie wypłukuje z energii niż bieganie po Cytadeli. Ale by znów się zainspirować i przez chwilę nie myśleć o zbliżających się ostatecznych terminach, potrzeba przerw.
Nie pamiętam, kiedy miałam wakacje, że gdzieś sobie pojechałam. Te ostatnie spędziłam na robieniu biznesu i owszem, było cudownie, bo przecież wcześniej sobie cały czas bimbałam, ale teraz trzeba zaplanować coś konkretnego. Może znów jakiś wypad na festiwal? Albo coś, czego w życiu nie robiłam? Byle z pomysłem i aktywnie spędzić urlop. Do tego czasu trzeba zebrać hajs i ludzi. Do tego czasu jeszcze ponad pół roku, ale pierwszy raz tak się cieszę na wakacje.
CEL 3: Poszerzać wiedzę, zwiększać możliwości, przesuwać granice.
Nie chodzi o to, że zostanę hetmanem Rzeczypospolitej Obojga Narodów (to jedyna fajna funkcja w państwie, które niestety już nie istnieje) i odbiorę Rosji to, co nam zabrała. Mam na myśli poznawanie siebie i stawanie się lepszym człowiekiem poprzez samorozwój. Książki i filmy, aktywne uczestnictwo w kulturze - to jedno. Rozmowy z wartościowymi ludźmi na ciekawe tematy - to drugie. Podróże - to trzecie. I czwarte, najtrudniejsze - praca nad swoim charakterem. Jestem świadoma swoich zalet i wad. Łatwo mi wykorzystać te pierwsze, ale trudniej wyeliminować te drugie. Być może nigdy nie będę w stanie, ale muszę się starać, by się przełamywać. Do tej pory idzie mi naprawdę nieźle, z tego co widzę. Mam nadzieję, że relacjonowanie tego wszystkiego we wpisach pomoże mi przebrnąć przez ten proces.
To już koniec. Jeśli dotrwałeś w lekturze do tego momentu, gratuluję! Zasługujesz na noworoczne życzenia. A zatem życzę Ci CUDU, tylko on Ci pomoże.
A teraz tak czytam to wszystko, co do tej pory napisałam i zastanawiam się, czy by mnie to przekonało. Cóż, albo wyśmiałabym ten post, albo kupiła go i zmieniła swoje życie. Lata mijają coraz szybciej, ale rok, jak widać, by całkowicie zmienić swój sposób postrzegania i sporo w życiu przy okazji osiągnąć, to naprawdę sporo czasu. Skorzystajcie z niego jak najlepiej. Do zobaczenia w roku 2015! Wszystkiego najlepszego!
_____________________________________________________
1 Dzięki za info, Mateusz Grzesiak. Polecam, tak przy okazji.
Mnie w tym roku po raz pierwszy udało się zrealizować niektóre postanowienia i jestem z tego dumna. W tym roku będzie jeszcze lepiej, będzie i koniec. Nie ma opcji, ze mi się nie uda! I Tobie też życzę powodzenia przy realizowaniu celów
OdpowiedzUsuńTwoje podejście bardzo mi się podoba! Jestem dumna razem z Tobą! Dzięki za życzenia - dobre myśli przyciągają dobre wydarzenia! Ściskam Cię serdecznie!
UsuńZ tego postu przebija wszystko to, czego nauczyłaś się przez ten rok (niemało). Ogólnie rzecz biorąc, od początku do końca prawda. Bardzo się cieszę z takiego obrotu spraw w Twoim życiu, podziwiam i trochę zazdroszczę. ALE nie byłabym sobą, gdybym nie wyłapała tu dziury w (prawie) całym. Nie widzę akapitu "STUDIA".
OdpowiedzUsuńA poza tym czuły cios w nos ;*
Spoko, nie widzisz też akapitu Lou Pre, Mój Chłopak, Moi Przyjaciele ani Moi Rodzice. I wszystko to, łącznie ze studiami, to tematy, z których mogę być dumna albo nie muszę. Nie o tym post.
UsuńMnie nie nawróciłaś, nie przesadzisz starego drzewa ;) ale życzę Ci powodzenia w realizacji planów.
OdpowiedzUsuńPrzesadzanie mam w zwyczaju, ale fakt, do starych drzew nawet nie podchodzę, nie śmiem. ; ) Dzięki i wszystkiego dobrego na przyszły rok!
UsuńBardzo mi się Twój styl podoba (i logo też, oryginalne!), póki co jednak zostawiam sobie czytanie a potem bo jestem z wizytą i nie wypada, ;) wpadnę niedługo i pochłonę caly wpis. Jestem pewna, że tym razem nie trzeba Ci będzie 2 lat na reaizację postanowień - kopniak i do dzieła! :)
OdpowiedzUsuńUdanego Sylwestra!
Dziękuję za dobre życzenia. Trzymaj się! : )
UsuńWidzę, że 2014 rok był dla ciebie rokiem łaskawym, co mnie ogromnie cieszy i mam nadzieję, że w 2015 osiągniesz jeszcze większą satysfakcję i zadowolenie.
OdpowiedzUsuńGratuluje napisania książki, mam nadzieję, że okaże się dużym sukcesem. Trzymam za to w kciuki.
Ponadto życzę Ci powodzenia w realizacji planów i szczęśliwego Nowego Roku!
Mam nadzieję, że uda się książkę opublikować. Dziękuję za trzymanie kciuków i życzenia - na pewno się przydadzą!
Usuń