Kupa zła
Prezentuję Wam opowiadanie, nad którego tytułem długo się zastanawiałam, aż w końcu natchnienie przyszło do mnie za sprawą Baudaleire'a, a tak naprawdę to po prostu kolejny przebłysk geniuszu Jagody. Jej właśnie dedykuję ten tekst oraz sporą część mojego życia (tą lepszą).
Dzwoni Jagoda, więc nie odbieram.
Na dworze wciąż czarno, a w łóżku bezpiecznie i przyjemnie. Nie chcę stąd iść. Na zewnątrz muszę pachnieć, błyszczeć elokwencją, mieć piękne włosy i sprawiać pozory, że wcale nie jestem taka gruba, wszystko wiedzieć i potrafić, być konsekwentna i zdeterminowana, silna. A najgorsze, że dzisiaj jeszcze muszę się uśmiechać.
Dzwoni Jagoda, więc odbieram, mówię, że nie śpię, po czym rozłączam się i faktycznie nie śpię, chociaż też jeszcze się nie obudziłam.
Trochę marzę, że mnie nie ma. Potem zaczynam rozmyślać, jakby to było, gdybym była, mocno i dobitnie była, bardzo głośno. Dobrze by było, nie musiałabym wstawać, kiedy na dworze wciąż czarno. Myślałabym o tym, jaka jestem, a nie jaka nie jestem, lecz powinnam być. I wiem, że jeśli dzisiaj nie wstanę, to jutro też nie wstanę, i pojutrze nie wstanę, bo dni zleją się w szaro-burą kulę miazgi, dokładnie taką, jak się ma w żołądku, gdy zje się dużą paczkę czipsów, garść psychotropów i zapije to litrem coca-coli, więc nigdy nie wstanę, jeśli zacznie się to, co kiedyś na szczęście się skończyło.
Wstaję, jest zimno. Trzeba się spieszyć.
Spieszę się tak bardzo, że na podkoszulek, w którym spałam, narzucam bluzkę od Dorothy Perkins, a w sumie to od Jagody, którą przed chwilą z takim wyrachowaniem oszukałam, włosy zlepione lakierem zagarniam w kok i spryskuję dobrymi perfumami, wciskam się cudem w dżinsy i jestem gotowa. Chcę wrzucić do torebki mój fitness style na zdrowie bogaty w błonnik bez konserwantów na naturalnym zakwasie pełnoziarnisty chleb ze śliwką i lekki serek, ale przypominam sobie, że nie wypakowałam wczoraj zakupów, więc mogę zyskać te pół minuty.
O pół minuty za mało, tramwaj tradycyjnie odjeżdża mi sprzed nosa.
Od kiedy poznałam Bambola, raczej nie sprawdzam rozkładu jazdy komunikacji miejskiej. Ale i tak zawsze wiem, że nieważne, o której godzinie wyjdę z domu, czy spalę po drodze fajkę, czy wejdę po fajki do sklepu, tramwaj za każdym razem odjedzie mi sprzed nosa.
Opadam na ławkę, nie jestem zawiedziona, już się przyzwyczaiłam. Robi się jasno i, co najważniejsze, ciepło. Jestem pobudzona. Myślę o tym, że jestem przyklejona przez grawitację do skorupy ziemskiej. Wspominam monolog Matiego o wspomnieniach, że pamiętał dokładnie nasze pierwsze spotkanie, pierwsze spotkanie ludzi, których już nie znamy, no i kiedy przypaliłam tosty. Czuję, że w pośpiechu zapomniałam zrobić kupę.
No cóż, kupa pojedzie ze mną do telewizji, i kilka dni później Jagoda, oglądając nagranie z telewizji, będzie myślała tylko i wyłącznie o tym, że kupa była tam ze mną.
W pobliżu katedry panikuję. Zazwyczaj tak mam w pobliżu kościołów, ale kiedy znajduję się wewnątrz, uspokajam się zupełnie. Nie mam jak wejść do katedry, siedzę w rozklekotanej czwórce i już wiem, że się spóźnię. Dzwonię do Jagody. Przyznaję się do kłamstwa i proszę, żeby mnie nawigowała. Nawiguje mnie pod wskazany adres, ale ja nie wiem, czy to dobry adres, więc wysyłam mejla do dziennikarki, żeby do mnie zadzwoniła, a ona dzwoni i mówi, że to dobry adres i nic się nie stanie, jeśli się spóźnię, więc stoję na Rondzie Rataje, kupuję bilet, którego nie wykorzystam, a także palę jagodowego papierosa. Mimo rozluźnienia się na duszy i ciele, kupa wciąż jest ze mną.
Autobusik jest malutki, ale dowozi mnie na miejsce. Autobus mnie dowiózł, a ja zostałam przez niego dowieziona na miejsce, więc wszystko się zgadza i wszechświat dzisiaj może być spokojny tak, jak ja. Wchodzę. Mylę budynki. Wychodzę. Wchodzę do właściwego budynku. Zgarnia mnie ładna kobieta, sadza przed lustrem, nakłada mi na twarz kilogram tapety i nagle jestem piękna, i nagle uśmiecham się kąśliwie, i nagle widzę błysk pod plastikiem soczewek w moim oku, i moje włosy stają się bardziej rude niż były wcześniej, bo moja twarz wygląda chudziej.
Ładna kobieta sadza mnie w poczekalni. Ściany ze szkła, a za nimi program. Ładna kobieta przypina mi mikrofon do żakietu. A potem dziennikarka zaprasza mnie do studia. Znowu jestem witana, sadzana, zaraz się stanę wizyjna i odpytywana.
Dobra, wchodzimy, dzień dobry, tak, to ja napisałam książkę, książka jest o tym i o tamtym, tak, również o Ukrainie, dlaczego, a dlatego. Książka się nie ukazała, bo nie mam pieniędzy, ale od czego jest crowdfunding?
Kiedy o tym mówię, nie wierzę w sukces akcji. Zostało dziesięć dni, a ja zebrałam sześć procent. Takie są fakty, kupa też to wie.
Ale się uśmiecham, tak jak ludzie z wielkiego billboardu wiszącego u wejścia do telewizji. Kochają Poznań. Ja też kocham Poznań. Dlatego jestem szczęśliwa.
Przed powrotem do pracy bezczelnie idę do Starego Browaru, wchodzę do promodu, mierzę trzy bluzki, wszystkie na przecenie, wszystkie piękne, nie kupuję więc żadnej. Tapeta złazi mi już z twarzy, biegnę po chusteczki, zmywam z siebie do paskudztwo, telefon do Jagody, wspólna fajka, praca.
Szef wita mnie okrzykiem: "Ooo, i co tam, gwiazda?", a ja drę się na całe gardło: "Nieeeeee". Pyta jak było, mówię, że normalnie, a jak miało być? Więc pyta, jak się czułam przed kamerą, więc mówię, że normalnie, a on znowu, że prawdziwa ze mnie gwiazda. Więc jest mi miło, za miło, i wtedy przypominam sobie o kupie.
Nie czuję jej ze sobą.
Siadam bardzo ostrożnie przed komputerem. Zaczynam analizować fakty. Gdzie mogłam ją zgubić?
Zaczynam się stresować bardzo, bardzo, tak bardzo, jest źle, naprawdę, chyba pierwszy raz tak źle od przeszło tygodnia.
Wiem! Uspokajam się. Stary Browar. Zostawiłam ją tam z premedytacją.
A później jestem świetna, błyszczę, wszystko załatwiam z prędkością dźwięku, super jestem, jestem, wszyscy mi dziękują, wszystko kipi życiem, ptaki śpiewają, słońce świeci, kawa w kubku ubywa.
A potem robi się ciemno. A przede mną jeszcze tyle do zrobienia, tylu ludzi do spotkania...!
Więc idę.
"Myślałabym o tym, jaka jestem, a nie jaka nie jestem, lecz powinnam być." - jakbyś odkryła centrum mojego życia.
OdpowiedzUsuńŚwietny zoom na dzień, podoba mi się, bardzo.
Kupa to bohater? Czy kupa ma uczucia, a może kryzys egzystencjalny? Zero kpiny, serio. Tego mi brakuje - uczucia, uczucia, e-czucia.
Chcę dalej!
A propos cytatu - ból dupy podpowiada mi, że nie jesteśmy osamotnione w tym przykrym stanie nieważkości.
UsuńDziękuję za komentarz i opinię.
Nie wiem, być może to kupa odpowiada na pytania dziennikarki, podczas gdy bohaterka jej towarzyszy i to ona zostaje porzucona w Starym Browarze. Wiadomo jedno: kupa jest nieprzewidywalna. Trudno więc stwierdzić, o co jej chodzi.