"Drach" Szczepana Twardocha
Krwawa, miłosna, pierwotna. Totalna - to pierwsze słowa z tyłu okładki powieści Drach, najnowszego dzieła Szczepana Twardocha, laureata nagrody publiczności towarzyszącej Literackiej Nagrodzie Nike za bestsellerową Morfinę. Ktokolwiek jest autorem tych słów, trafił w dziesiątkę. Ale Drach spływa nie tylko krwią, bo także innymi wydzielinami, i to bardzo obficie.
Akcja tej powieści, bardziej chyba historycznej niż współczesnej, przebiega równocześnie na wielu płaszczyznach czasu, lecz zawsze w tym samym miejscu: na Śląsku, pomiędzy Gliwicami a Rybnikiem. W tych okolicach przebiegają również granice, które zmieniają się, zależnie od momentu, w jakim akurat przyszło nam się znaleźć za sprawą bardzo wyjątkowego narratora - Ziemi. Jeden jest zatem narrator, i jedna rodzina, o której opowiada, ród złożony z Magnorów i Gemanderów. Fabuła zaś trwa od początku świata i pewnie nigdy się nie skończy.
Josef Magnor wraca z I wojny światowej. Ma niewiele ponad dwadzieścia lat, więc czas najwyższy, by założyć rodzinę. Bierze za żonę dziewczynę o imieniu Valeska, bo we wsi nie ma większego wyboru. Żyje jak każdy chłop. Dba o swoją gospodarkę i zapładnia żonę. Tak toczy się dzień za dniem. Kiedy jednak pewnego razu spotyka nastoletnią intrygującą Caroline Ebersbrach, jego codzienność wywraca się do góry nogami. Josef nie wie, że to, co czuje, to miłość. I nie wie, że zaprowadzi go ona do obłędu.
Jego daleki potomek, Nikodem Gemander, cierpi z miłości. Ma wszystko. Prestiżowe nagrody, pieniądze, dom i mieszkanie. Pławi się w luksusie i konsumpcjonizmie. Niestety, jego żona zachorowuje na raka. Nikodem kocha inną dziewczynę, ale czuje się zobowiązany powrócić do żony. W ten sposób znanemu architektowi wymyka się nie tylko kochanka, ale i jasność umysłu...
W najnowszym dziele Twardocha wszystko się ze sobą łączy. Przyroda, historia, człowieczy los oraz pierwotna mądrość, której nie można nazwać ludową, bo płynie z o wiele starszych źródeł, przynajmniej według tytułowego Dracha. Te wszystkie koneksje bardzo mi przypadły do gustu, a zwłaszcza ostatni element. Ta życiowa, prosta mądrość, która czasem potrafi smagnąć z tekstu prosto w oczy jak wyjątkowo ostry bicz.
Lektura była też dla mnie pierwszorzędną lekcją historii. I bardzo ujmującą. Wydarzenia takie jak choćby I czy II wojna światowa zostały przedstawione z perspektywy czującej jednostki, ale pogłębione przez narrację Ziemi. Takie opisy pokazują, jakim Twardoch jest mistrzem psychologii oraz słowa pisanego. Kolejne akapity napełniały mnóstwem emocji, ale głównie smutnych lub czasem nawet odstręczających. Z tej przyczyny, że bohaterowie byli najbardziej ludzcy, jacy mogli być, a zatem pełni wad i przewinień, czasem tak strasznych, że nie do pomyślenia. Dlatego w trakcie czytania paradoksalnie tak łatwo było się z nimi utożsamić i źle się z tego powodu poczuć.
Niestety po pewnym czasie styl, w jakim utrzymana została powieść, trochę zaczął mnie nurzyć. Częste powtórzenia, które na początku przydawały tekstowi charakteru, z czasem dają się we znaki. Nieustanne przeskoki między bohaterami również mogą zirytować. Każdy rozdział zawiera akcję z wielu lat, po których autor nieustannie skacze. I tak zaczyna od roku 1906,, potem przenosi się do 1918, 1921, 1939, by wrócić, dajmy na to, do 1918, przeskoczyć do roku 1945, cofnąć się do 1934, zamieścić wzmiankę o 1942 i wrócić do punktu wyjścia, czyli roku 1906. To bardzo ciekawy i trudny zabieg. Nie ma mowy o retrospekcji czy introspekcji, bo każde wydarzenie toczy się w czasie właściwym dla wielu przebiegów akcji. Może to jednak być pewnym dyskomfortem dla czytelnika.
Książka dobrze też oddaje mentalność Polaków, ale przede wszystkim wprowadza w klimat ludności śląskiej. To charakterystyczna i charakterna nacja, która od wieków żyła raczej bliżej Niemiec niż Polski i wytworzyła niepowtarzalną narodową tożsamość, która, jestem przekonana, przetrwa o wiele dłużej niż jakiekolwiek granice, bo przecież historia lubi zataczać koło. Wcześniej trochę się dziwiłam, słysząc o wzmiankach, że Silesia chce odłączyć się od Polski. Nie rozumiałam. Po przeczytaniu Dracha można jednak zrozumieć i dlatego gorąco polecam powieść Twardocha.
9/10
Nie sądzilam, że to może być taka dobra pozycja, a tu proszę... To chyba coś dla mnie, na leniwe wieczory ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, pierwszorzędna lektura. Leniwe wieczory wnet przestaną być leniwe. : )
UsuńKoniecznie muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńNo koniecznie, tej! : )
UsuńZamierzam kiedyś w końcu zabrać się za twórczość Twardocha :)
OdpowiedzUsuńPolecam. Ja chyba zbyt długo zwlekałam i teraz żałuję. Naprawdę warto obrać sobie Twardocha jako priorytet. : )
UsuńOd Twardocha czytałem jak dotąd tylko "Wieczny Grunwald". Lektura trudna, ale intrygująca. "Morfina" jest dla mnie za gruba, ale za "Dracha" chyba się wezmę prędzej czy później.
OdpowiedzUsuńPonad pół roku minęło od Twojego komentarza. A ja wciąż walczę z czytaniem Morfiny, mimo że gdy przeczytałam tę wiadomość od Ciebie, pomyślałam sobie: gdzie tam, za gruba, cienias jakiś. ;P
UsuńŻycie tak bardzo weryfikuje. :D