Zmiany są dobre
Szczerze? Tytuł notki miał brzmieć zmiany są trudne, ale kiedy wpisałam sobie zmiany w Google, podpowiedź brzmiała zmiany są dobre, a zatem, żeby ohydnie się wypozycjonować, właśnie taka tytulatura. Prawda rozkłada się fifty-fifty. Zmiany są i dobre, i trudne, a nawet cholernie trudne. Ale nigdy złe. Przynajmniej nie całkowicie. Jeśli chcesz obalić moją tezę, zapraszam do bezwzględnego ataku w komentarzach.
Moje liceum oszalało. Założyło profil na Facebooku i zaczęło się masowe wrzucanie zdjęć w serii "Z historii Kopernika". W odcinku "Spotkanie integracyjne klas 1" z września 2008, zobaczyłam nasze stare wersje. Najpierw się śmiałam, potem płakałam. Zastanawiałam się, jak to się stało, że przeszliśmy takie metamorfozy i dlaczego tak szybko to nastąpiło?
Dużo osób było wtedy szczuplejszych. Teraz walczymy z nadwagą. Na zdjęciach wyglądamy na totalnie szczęśliwych, bo największym problemem było, czy uda nam się skompletować kostium hippisa i czy przypadkiem nie będziemy musieli w trakcie okienka wyskoczyć do szmateksu. Teraz chcielibyśmy spłacić długi, które zaciągnęliśmy na studia, wynajem mieszkania albo pieluchy. Nie mieliśmy żon, mężów, dzieci. Byliśmy wolni i myśleliśmy, że jeszcze długo tacy zostaniemy. I tragicznie się ubieraliśmy.
Opublikowanie fotografii z naszymi starymi wcieleniami przez starą szkołę stało się pretekstem do rozmowy o przeszłości ze znajomymi, których spotykamy w pociągu. Nadziałam się jakiś czas temu na mojego pierwszego kolegę od papierosa, który miał ogromny problem z dziewczynami, gdy chodziliśmy do ogólniaka. Po skończeniu szkoły był w długim związku, który niestety się skończył, a później przeskakiwał z kwiatka na kwiatek, aż wreszcie trafił na kolejną kobietę, z jaką udaje mu się utrzymywać pasjonującą relację. Co więc się stało, że życie osobiste zaczęło kwitnąć? Mój kumpel zmienił uczesanie i zaczął dbać o zarost. Czasem tak mało wystarczy, czym mój znajomy, którego zwykłam nazywać dawno temu Niedorobionym Muszkieterem, bardzo się ekscytował.
Ja wiem jednak, że to nie tylko wygląd, ale również ogromna zmiana, jaka zaszła w jego psychice. Skończenie z desperackim poszukiwaniem lachy do przelecenia, skupienie się na własnych sprawach i dojrzałe podejście do kwestii wykształcenia oraz finansów. Dziewczyny mogą szukać chłopaka, z którym będą toczyły rozmowy utrzymane w dekadenckim klimacie, upijały się w piątek po lekcjach i chodziły za rękę po szkolnym korytarzu. Kobieta zaś szuka mężczyzny, by znaleźć w nim oparcie.
Kiedy z kolei patrzę na mojego wielkiego przyjaciela z LO oraz pierwszego czy nawet drugiego roku studiów i myśę o jego wielkich marzeniach - być właścicielem hotelu albo zwiedzać świat - czuję się rozczarowana. Z rodziną, którą ma już w momencie 23 lat, będzie ciężko spełnić te aspiracje, bo jego ograniczone finanse bardzo spowolnią ich spełnianie. Ale może jego marzenia się zmieniły od czasów LO? Może nie potrzebuje już podróżowania, bo znalazł szczęście tuż pod nosem?
Najgorzej z ludźmi, którzy wciąż mają te same marzenia, a nic z nimi nie zrobili. Dali się wciągnąć bagnu szarej codzienności. Praca, dom, w którym myśli się o pracy z nerwobólami w żołądku, a później znowu praca i może jakoś zwiążemy koniec z końcem. W tym czasie jednak roztyję się, bo tylko czipsy zapewniają mi iskierkę szczęśliwości. A kiedy wreszcie zrobię coś z moim talentem? Pewnie nigdy. Zły świat mi to uniemożliwia, przecież muszę z czegoś żyć, na tej kanapie, z tym pilotem w ręce. Jest mi całkiem dobrze, co, jeśli mi się nie uda? Nie, kanapa mnie kocha, a ja ją, przecież sobie ślubowaliśmy. Nic więcej się nie liczy.
Nie daj się kanapie! Ani temu, co ona symbolizuje.
By nie stać w miejscu, a zatem się nie cofać, potrzebujemy nieustannego rozwoju. Jeden z moich szefów ma napisane na tablicy wiszącej w biurze: WCIĄGAJ LUDZI W NAUKĘ BEZ KOŃCA. To bardzo mądry człowiek, swoją drogą. Uczymy się nie tylko z książek, ale i na własnych błędach. Jeżeli coś zrobiliśmy źle, czego skutkiem było np. stracenie ukochanej, to teraz robimy dobrze. Jak powiedział mój kolega z akademika, Michał G: Ten sam błąd, popełniony po raz drugi, nie jest już błędem, tylko świadomym wyborem. Popieram Michała w stu procentach. A zatem, by nie popełniać błędów, potrzebujemy zmian.
Boisz się zmian? Uważasz, że są niemożliwe do osiągnięcia, bo ludzie się nie zmieniają? Bullshit. Tylko idioci się nie zmieniają. Teraz nadszedł więc moment na podjęcie decyzji. Chcesz być idiotą czy nie chcesz? Pewnie nie chcesz, ale się boisz, że to i tak nie ma sensu, bo coś tam, cokolwiek, blabla, głupia wymówka, która czyni z ciebie niestety w dalszym ciągu idiotę. Spokojnie. Byłam idiotką1 bardzo długi czas, a teraz wytłumaczę Ci, co zmieniło moje podejście i chęć wprowadzenia zmian do swojego życia. Przedtem jednak odpowiem na jedno fundamentalne pytanie.
Dlaczego tak bardzo boimy się zmian?
Ponieważ funkcjonuje w nas błędne przeświadczenie, że zmiany nie zawsze oznaczają lepsze. Jesteśmy ludźmi zniewolonymi przez przywiązanie do ustalonego porządku rzeczy i każda ingerencja w zaistniałą konstrukcję wydaje się nam zamachem na nasze życie. Zmienia się premier? Marudzimy, pewnie będzie gorzej. Umiera papież? Ożesz, następny na pewno nie będzie takim fajnym ziomkiem. Matka posprzątała w naszym pokoju? Kurwa, nic już nie znajdę. Znieśmy kilka przywilejów i wprowadźmy reformy? Veto, co mnie obchodzi dobro moich przyszłych prawnuków, wolę szybki hajs od Carycy.
Poza tym przyzwyczailiśmy się do tego, co mamy. I rzadko myślimy perspektywicznie. Dobrze jest nam na tej naszej kanapie, cisza i spokój. Kanapa nasza, pilot nasz i wielka dupa też nasza. Nie chcemy zrezygnować z tej strefy komfortu w imię biegania na mrozie o siódmej rano, bo na dziewiątą do pracy. Nie chcemy być seksowni, szczupli i zdrowi kiedyś tam, bo teraz jest teraz i jest ok bez żadnego wysiłku. Ale że za dziesięć lat, kiedy dostaniemy zawału serca, nie będą nas mogli wynieść na noszach przez drzwi, więc przyjedzie dźwig i wrecking ball bez siedzącej na niej Miley Cyrus, żeby nas ewakuować, rozwaliwszy ścianę budynku, o tym już nie pomyślimy.
Zmiany nie są złe!
Oczywiście, jeżeli nagle dostajemy SMS od komornika, że będzie nas odwiedzał przez najbliższe dziesięć lat, jeśli nie spłacimy długów, więc wybieramy rozsądne życie pod mostem, trudno stwierdzić, że to pozytywna zmiana. W zasadzie trzeba byłoby być wariatem, żeby tak uważać. Ale i z tej sytuacji można wyciągnąć wnioski, żeby się odkuć i wreszcie zmienić, zamiast taplać się w bagnie beznadziei i zbędnego użalania się nad sobą.
Dlaczego w końcu zaczęłam się zmieniać?
Po pierwsze, z powodu własnej nieodpowiedzialności i powiązanej z nią serii niefortunnych zdarzeń, znalazłam się w bardzo ciemnym zakamarku mojego umysłu. Stałam w nim przez bardzo długi czas ledwo żywa. Jak wyglądało to na zewnątrz? Nie ruszałam się praktycznie z mojego łóżka, spędzając każdą chwilę pod depresyjnym kocykiem. Myślałam, że gdy przeczekam niekorzystny czas, wszystko się ułoży. Naturalnie, był to błąd. Po kolejnym takim samym miesiącu (przespany dzień, bezsenna noc, ściskający dupę żal), kiedy nic się nie poprawiło, a wręcz było tylko gorzej (pędzące z zawrotną prędkością tramwaje nagle stały się bardzo pociągające), zrozumiałam. Albo wezmę widły i pozbędę się obornika, który wyprodukowałam, albo w nim utonę. Żadna inna opcja mi nie pomoże.
A zatem sięgnęłam po widły. I mam je przy sobie cały czas, pamiętając, by być zawsze jak najdalej od tamtego mrocznego punktu na osi mojego życia. W ten sposób z każdym dniem staram się dokonywać coraz większych rzeczy.
Po drugie, zmiany są naturalne. Aktualizowane są aplikacje w smartfonach, codziennie jakiś naukowiec odkrywa pewien wynalazek, powstają arcydzieła malarstwa - i świat już nie jest taki sam. Każda próba wypowiedziana przeciwko naturze kończy się w masakryczny sposób. Dochodzi do katastrofy ekologicznej, pęka tama i umiera czternaście tysięcy osób w nagłej powodzi, takie tam.
Po trzecie, kocham moich bliskich i kocham siebie. Chcę, żeby mogli być ze mnie dumni, więc muszę stawać się coraz lepsza, ale najważniejsze, że chcę być lepsza dla samej siebie, a to oznacza nieustanny wysiłek i ciągłe zmiany. Nawet, jeśli nienawidzę swojej opony na brzuchu, to wiem, że ta opona to efekt mojego zaniedbamia, czyli hodowania cholesterolu pod wspomnianym już depresyjnym kocykiem, a prawdziwa ja jest bez opony, więc to tylko kwestia czasu i włożonej energii, bym wyglądała właśnie tak, jak chcę. Szanuję siebie, bo mam za co. Muszę więc zatem szanować też czas, jakim dysponuję. Co mówią w tej kwestii Budda i Coco Chanel, czyli dwa potężne autorytety dla masy osób?
Nie wiem, jak Wy, ale ja się zgadzam. Najgorzej chyba, jeśli chodzi właśnie o czas. Jeszcze przedwczoraj wpadłam na jednego kielonka do pokoju znajomego, który świętował urodziny. Dlaczego tylko na jednego? A, bo rano do pracy, wolałabym być wypoczęta. Co, do pracy? Przecież na pracę będziesz miała resztę życia! Praca nie zając, nie ucieknie...
Jasne, że nie, ale trudno ją znaleźć, więc wolałabym ją utrzymać, skoro udało mi się podjąć tak dobrą. Poza tym każda kolejna sekunda naszego życia stawia przed nami jakiś wybór. Wstać rano na kacu i nic nie zrobić w pracy z powodu bólu głowy czy wstać rano bez kaca, wykonać efektywnie wszystkie zazdania i dostać premię? Grać przez godzinę w jakąś farmę czy inne zoo na Facebooku czy iść pobiegać? Kupić warzywa czy słoik nutelli?
Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
A zatem, po czwarte, zaczęłam patrzeć nieco dalej w przyszłość. I przestałam się bać własnego cienia.
Jasne, kłopoty i tak mnie dopadną, jak każdego człowieka. Im więcej jednak ich pokonam, tym łatwiej będzie mi przebrnąć przez następne. Jak mówi mądry doktor Robert Anthony
Jasne, że nie, ale trudno ją znaleźć, więc wolałabym ją utrzymać, skoro udało mi się podjąć tak dobrą. Poza tym każda kolejna sekunda naszego życia stawia przed nami jakiś wybór. Wstać rano na kacu i nic nie zrobić w pracy z powodu bólu głowy czy wstać rano bez kaca, wykonać efektywnie wszystkie zazdania i dostać premię? Grać przez godzinę w jakąś farmę czy inne zoo na Facebooku czy iść pobiegać? Kupić warzywa czy słoik nutelli?
Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
A zatem, po czwarte, zaczęłam patrzeć nieco dalej w przyszłość. I przestałam się bać własnego cienia.
Jasne, kłopoty i tak mnie dopadną, jak każdego człowieka. Im więcej jednak ich pokonam, tym łatwiej będzie mi przebrnąć przez następne. Jak mówi mądry doktor Robert Anthony
Potrzeba dokonywania zmian jest właściwą odpowiedzą na problemy. Zamiast pytać "dlaczego mnie?", "dlaczego teraz?", czyteż "co dalej?", możesz spytać "dlaczego nie?" [...]. Nieszczęścia przytrafiają się nam z wielu powodów. Najważniejsze jest jednak co innego - ważne jest to, jak reagujemy na takie problemy. W chwili gdy przestałem traktować sytuacje niemożliwe osobiście i skupiłem się na możliwościach, zauważyłem zmiany: polepszyło mi się zdrowie, przestałem mieć problemy z pieniędzmi, pojawiła się w moim życiu miłość. A co ciekawsze - nie kosztowało mnie to wiele wysiłku.2
Dla nielicznych, którzy dotrwali do końca tej krótkiej rozprawy o nadziei w beznadziei, krótka, ładna, prosta oraz bardzo mądra piosenka bardzo szanowanego przeze mnie muzyka.
______________________________________________________________
1 Mam nadzieję, że wciąż jestem idiotką - patrząc z perspektywy mnie za dziesięć lat.2 Fragment z książki "Niemożliwe jest możliwe".
Świetny tekst, przeczytałam z wielkim zainteresowaniem! Pisz więcej :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, kłaniam się i obiecuję z ręką na sercu, że będę pisać więcej. Zawsze jednak można zerknąć do poprzednich postów, jeśli akurat nie ma żadnej nowości, do czego serdecznie zapraszam. : )
UsuńJejku, ale tu się zrobiło inspirująco! Zawsze powtarzam sobie, że to mega ważne, żeby nie zatracić w tym wszystkim siebie, swoich marzeń. Robię wszystko, by być zadowolona ze swojego życia i póki co idzie mi to całkiem dobrze. Ciężko wszystko ze sobą pogodzić, więc ocen najlepszych to ja na studiach nie wyłapuje, ale za to jestem naprawdę usatysfakcjonowana swoim życiem towarzyskim. Plus raz w tygodniu chodzę na fitness i gdy tylko jest trochę luźniej, oglądam dobre filmy. Wszyscy trąbią, że studia to najlepszy okres w życiu. No to przecież nie przesiedzę go zabarykadowana książkami. Wszystko z umiarem - z reguły. Staram się wszystko dobrze wypośrodkować i idzie nieźle. Co do pracy, mam w planach spróbować swoich sił w zarabianiu pieniędzy (:D). Jest kilka pomysłów, może coś wyjdzie, ale to dopiero w wakacje i na drugim roku. Myślałam, żeby od przyszłego roku mieszkać we Wrocławiu (teraz mieszkam pod), ale warunek rodziców jest taki, że będę ich trochę odciążać finansowo. No to zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńO Ciebie, Misiaczku, to ja jestem spokojna. : )
UsuńZazdroszczę Ci zajęć fitness, też bym chętnie poużywała, ale nie mam gdzie wepchnąć w grafik takiego dobrodziejstwa. W dłuższej perspektywie jednak poważnie o tym myślę.
Zarabianie jest zawsze na propsie, polecam. Rodzice całkiem logicznie to wymyślili i z dobrem dla Ciebie. Im szybciej zaczyna się pracować, tym później mniej się jęczy, że ojeeery, studia się skończyły, teraz to tylko etat, dorosłość i grób... : D