Aurea mediocritas
czyli czym jest złoty środek i dlaczego ssie, a także o moim współlokatorze, Dżesice i wspaniałemu Kubie, któremu dedykuję ten wpis.
Josh Felise |
Zgadzam się za to z Kubą, którego nie znam zbyt długo, ale i tak czuję, że w poprzednim życiu musieliśmy wspólnie wypić niejedną lampkę wina i odbyć niejedną wyprawę do wnętrza podświadomości. Może zgadzam się z nim dlatego, że wyciąga jak z rękawa cytaty z Piromanów? A może dlatego, że ujmuje te spisane przeze mnie błahostki w taki sposób, że w jego ustach nabierają świeżości i dodatkowego sensu? Bo chodzi o to, że żeby zachować zdrowie psychiczne, poruszamy się w ramach wyznaczonych nam przez innych ludzi. A nawet jeśli przekroczymy te ramy, natychmiast sami stawiamy sobie nowe, bo tak jest łatwiej i bezpieczniej.
Z Kubą zgadzam się chyba dlatego, właśnie to zrozumiałam, że nie boi się kochać, choć walka ze strachem naprawdę wiele go kosztowała. Gdyby wybrał złoty środek, czyli konformistyczne przystanie na ramy, w jakie wcisnęło go nasze katolickie społeczeństwo, rodzice i otoczenie, mógłby się cieszyć. Cieszyłby się z tego, że kończy studia prawnicze, że ma wspaniałych przyjaciół, że stać go na flaszkę i karmę dla żółwia.
Mimo tego nie byłby w pełni szczęśliwy. Nie widziałabym jego podekscytowanej gestykulacji pod Akumulatorami w środku nocy, nie słyszałabym jego radosnego śmiechu ani zachwyconych okrzyków, gdy z czarnego nieba posypał się śnieg.
Bo Kuby może wcale by z nami nie było.
Strach przed wyjściem z ram ścieśniłby je tak bardzo, że Kubie zabrakłoby miejsca na wypełnienie płuc powietrzem.
Musisz chodzić do szkoły, bo tak każe państwo i taka jest wola twoich rodziców. Dlatego nie dostrzegasz, jakim jest to przywilejem. Potem zaś musisz uczęszczać na zajęcia, bo wszyscy tak robią i nie wypada inaczej, a jeśli robisz to z autentyczną przyjemnością, spotkasz się ze zdziwionymi spojrzeniami otoczenia. W ogóle, jeśli robisz z przyjemnością coś, co należy do Twoich obowiązków, będziesz traktowany jak wariat, bo tak nie wypada, bo obowiązek musi równać się uczuciu bycia zarzynanym. Tak się przyjęło, tak samo, jak to, że feministka jest upierdliwa, nie goli nóg i nienawidzi facetów. Przecież nie może być inaczej, to się po prostu w głowie nie mieści.
Joao Silas |
A jeśli Tobie w głowie mieszczą się różne rzeczy? Jeśli w Twojej głowie jest dużo więcej niż upieranie się przy zachowaniu bezpiecznego statusu quo? Jeśli chcesz opuścić szereg, bo Twoja głowa jest otwarta, serce odważne, a nogi gotowe do uczynienia kroku naprzód?
Zazwyczaj, początkowo, masz przejebane.
Nie piszę tego po to, żeby Cię zniechęcić. Wręcz przeciwnie. Potrafię zrozumieć, co czujesz, bo sama nie raz mówiłam tak, gdy pozostali kryli się za nie. Czułam i wciąż czuję na sobie rozczarowane spojrzenia innych, którzy są mi bliscy, ale nie potrafią zaakceptować, że wolę pójść inną drogą. Otworzyć drzwi z napisem ZAKAZ WEJŚCIA i wspinać się po stromych schodach na szczyt drapacza chmur. Potknąć się kilka razy, może obić tyłek albo nawet wybić ząb, ale być szczęśliwą podczas oglądania panoramy całego świata z ostatniego piętra. Wolę się zmęczyć i coś dzięki temu osiągnąć, niż stać na dole, zamknięta w ramach, które nie wiem, kto ustalił, wśród ludzi, którzy nawet nie pomyślą, że tamte drzwi, które mijamy codziennie w drodze na przystanek tramwajowy, mogą wcale nie być zamknięte...
Ja wiem, że Kuba poszedłby ze mną. Kuba jest czarodziejem. Tam, gdzie pójdzie, znikają uprzedzenia, a pojawia się dobro.
A Ty, poszedłbyś ze mną?
Ciesz się z małych rzeczy. Znajdź swój złoty środek, w porządku. Ale pamiętaj, że na świecie są cenniejsze kruszce. Platyna. Albo... papier. Czytając książkę, ciesz się z tego, że dobrze spędzasz swój czas. Ale jeśli myślisz sobie: może ja też bym coś napisał...? nie odkładaj tego na później. I, błagam, nie myśl sobie: e, inni piszą, to ja nie muszę, wystarczy, że będę czytać, przecież wkoło tyle książek, blogów, gazet...
Eli Defaria |
Rozmawiałam kiedyś z jedną dziewczyną. Była trochę po trzydziestce, to było nasze pierwsze spotkanie. I ostatnie, jak do tej pory, ale nie przeszkodziło nam to w dodaniu się do znajomych na Facebooku. Nazwę ją Dżesiką. Dżesika ścinała mi włosy, a ja opowiadałam jej o idealnym chłopaku, który nie był moim chłopakiem i nie został, a koniec końców okazało się, że do ideału też mu daleko. Dżesika, pamiętam doskonale, choć było to z półtora roku temu, rzuciła największą życiową prawdą, z jaką kiedykolwiek chyba przyszło mi się spotkać, a mianowicie: tak to bywa, rozumiesz.
Właśnie, cholera, nie rozumiałam i nie rozumiem tego wciąż, że kiedy człowiek w pewnym momencie dochodzi do ściany, a na ścianie jest wielkie graffiti z napisem TAK TO BYWA, wówczas albo odwraca się na pięcie, albo kładzie pod ścianą i umiera. Zazwyczaj nie szuka innej drogi, nie próbuje rozbić muru, znaleźć jakiegoś sekretnego przejścia. Największa życiowa prawda to jednocześnie największe kłamstwo. Bo owszem, bywa, ale co z tego?
Ale nie powiedziałam tego Dżesice, bo, szczerze mówiąc, nastąpił konflikt interesów. Chciałam mieć dobrze ścięte włosy. A nie wiadomo, czy Dżesika by się ze mną zgodziła. Z perspektywy czasu wiem, że by się nie zgodziła, o czym za moment. I bardzo dobrze zrobiłam, trzymając język za zębami, bo chwilę później dowiedziałam się, że Dżesika to wybuchowa dziołcha.
Dżesika zaczęła snuć swoją historię. O tym, jak pewnego razu wróciła z pracy do domu, a tam, jej narzeczony, leżał z jej najlepszą przyjaciółką w łóżku. Oboje byli nadzy, toteż Dżesika ostro się wkurwiła. Najlepsza przyjaciółka Dżesiki, zamiast szybko się ubrać i wyskoczyć (najlepiej przez okno), uraczyła fryzjerkę takim tekstem: No co się dziwisz? Myślisz, że cię będzie ruchał, jak ważysz te swoje sto kilo? Dżesika wkurwiła się jeszcze bardziej, bo faktycznie, ważyła sto kilo, może nawet trochę ponad. Rzuciła się na łóżko, by rozerwać byłą już najlepszą przyjaciółkę, lecz ta wykonała unik i rzuciła się do drzwi. Oj, nieroztropnie! Dżesika chwyciła w szale ubrania dziewczyny i cisnęła je za okno, zaś później pobiegła za eksprzyjaciółką, która znajdowała się już na klatce schodowej.
Ganiały się trochę po osiedlu. Tamta na golasa, a Dżesika w ciuchach i fałdach. Wkurw jednak dodał jej skrzydeł. Dżesika dogoniła zdzirę, wskoczyła jej na plecy i złamała kręgosłup. A potem jeszcze kilka innych rzeczy.
Następnie był proces.
A potem Dżesika przyjechała do Poznania. Zmieniła dietę i zapisała się na fitness. W momencie, kiedy cieniowała mi włosy, ważyła mniej niż pięćdziesiąt kilogramów. Uczęszczała też na zajęcia z kickboxingu. Miała trochę obsiniaczoną rękę, bo ubiegłego wieczora obroniła biedną dziewczynę, którą pod klubem bił jakiś jej facet. Dżesika przez chwilę była moją bohaterką. Przez chwilę.
- Bo wiesz, Emilka - mówiła - ty to dopiero dwudziestkę skończyłaś, a ja już po trzydziestce. Co ty chcesz w życiu robić?
- Pisać książki.
- O, widzisz, a ja... Ja bym chciała, żeby ktoś mi mówił z rana i wieczorem, że jestem piękna. Ale jestem po trzydziestce. Nikt już mi tak nigdy nie powie.
- Jak to, przecież jesteś piękna! - powiedziałam, i nie skłamałam, bo Dżesika była według mnie prześliczna. I chciałabym bardzo ważyć tyle, co ona.
- Ale wiesz, mnie już nikt nie weźmie, bo mam w papierach, że byłam w pace, no i jestem za stara, wszyscy tak mówią. Żeby chociaż dziecko było, to miałby mnie kto kochać. Trzeba byłoby się z kimś puknąć gdzieś, nie?
- Dżesika, nie rób tego, chcesz być samotną mamą?
- To lepsze niż nie być w ogóle.
- Jak kto woli - żachnęłam się. - Ale dlatego, że wszyscy tak mówią, chcesz zrezygnować z poszukiwania miłości?
- Tak to bywa...
Zegar tyka.
To była moja ostatnia wizyta u fryzjera (jakoś mi nie po drodze - mam zakład fryzjerski 12 metrów od drzwi wejściowych...). Nie chcę się chwalić i nie będę, bo nie ma czym, ale udało mi się coś w trakcie tego półtora roku zrobić. Napisałam książkę, więc całkiem spoko. Dżesika też coś zrobiła w tym czasie. Chcecie wiedzieć?
Znalazła chłopaka i przespała się z nim, ale nie zaszła w ciążę. To stało się dopiero z trzecim albo czwartym, cóż, nie bardzo ją to obchodziło. Dżesika znowu waży sto kilo i trudno nazwać ją ładną. Ale ma dziecko. Ślicznego małego maluszka, którego bardzo kocha i który na pewno bardzo kocha ją, ponieważ jest jego mamą.
Trudno nie nazwać Dżesiki aktualnie szczęśliwą. Co może być wspanialsze od małej istotki, nowego człowieka, którego wydało się na świat?
Może to dlatego, że nie obudził się we mnie instynkt macierzyński, ale wydaje mi się, że Dżesika poprzestała na małym i zapomniała o tym, czego tak naprawdę chciała. I tak to bywa...
A dzieci, cholera, dorastają, i często w pewnym okresie życia mają na swoich rodziców totalny zlew. I co wtedy, Dżesika?
Aurea mediocritas, tako rzecze Horacy, Seneka i Kochanowski. (I mój współlokator, ale on to już po polsku). Wielcy to byli ludzie, nie da się ukryć, przede wszystkim dlatego, że zostawili po sobie teksty, które do tej pory pamiętamy. Wobec tego, podejrzewam, że wcale nie we wszystkim byli tacy wypośrodkowani. Musieli wzbić się w jakiś sposób ponad przeciętnych, wyróżnić, zabłysnąć... I gdyby naprawdę poprzestawali na małym, może wcale byśmy o nich do tej pory nie pamiętali?
Rozmawialiśmy sobie z Kubą na temat tego, co zostanie po nas po śmierci. Chyba nie dzieci, chociaż, kto wie, mamy po dwadzieścia kilka lat. Zastanawiam się, skąd w nas to pragnienie, by z końcem naszego żywota pozostała o nas pamięć wśród żywych. Lęk przed absolutną nicością jest chyba niezłym wytłumaczeniem. Ale teraz skupmy się na harmonii.
Zahed Ahmad |
Wierzę, że może to kogoś satysfakcjonować i nie mam z tym żadnego problemu. Uważam, że to piękne, tak sobie leżeć godzinami na łóżku, wpatrywać się w sufit, słuchać muzy i być po prostu szczęśliwym, bo Ziemia kręci się wokół Słońca i jest to cudowne. Jednocześnie śmiem twierdzić, że jest to okrutne marnotrawstwo czasu, jeśli dzieje się tak za często. Poza tym, może prowadzić do uwypuklenia uczucia pustki, którą każdy z nas gdzieś tam w sobie nosi.
Więc, Moi Drodzy, jeśli spadła Wam motywacja z powodu Blue Monday, końcówki stycznia, zimy, złamanego serca, zyskanego centymetra w pasie, utraconych pięciu stron w Wordzie czy pięciu złotych zeżartych przez biletomat, pieprzcie to. Macie jedno życie, więc jeśli chcecie cokolwiek w życiu osiągnąć, jeśli odczuwacie pragnienie, by coś po Was zostało - nie poddawajcie się. Nie dajcie się wepchnąć w sztywne ramy, które krępują Wasze ruchy, bo ktoś kiedyś powiedział, że to jest właśnie ten złoty środek, bycie tu i z tymi ludźmi, zamiast tam i z innymi, robiąc to, co robicie, a nie co chcecie robić.
Jeśli wiecie, do czego zamierzacie dążyć - dawajcie, krok po kroku.
ZAPIERDALAĆ.
Piękny post i ciekawe przemyślenia :)
OdpowiedzUsuńCo do Dżesiki - jeżeli ona uważa, że to jest pełnia szczęścia, to tak właśnie jest. Nie ma wpływu na to czy znajdzie faceta - szukanie na siłę wcale nie jest fajne. Mimo to trzymam za nią kciuki, żeby przypadkiem się jakiś znalazł.
Sama często łapię się na tym, że to czy tamto nie wypada, że powinnam to a robię tamto ale w ogólnym rozrachunku... To co "ważne" nie ma najmniejszego znaczenia.
Bardzo dziękuję za wypowiedź i miłe słowa.
UsuńTo prawda - liczy się to, co sądzi Dżesika, a nie narratorka w poście czy reszta świata. To jej życie.
mocny wpis musze to przetrawic jeszcze raz....
OdpowiedzUsuńI tym sposobem wpędziłaś mnie w kompleksy z moim blogowym schedule'm "może jutro" ;P
OdpowiedzUsuńA tak serio, zgadzam się (głęboki komentarz).
Sama siebie wpędziłam w kompleksy, więc wychilluj. :D
UsuńBardzo motywujący wpis. Dla mnie głównie ze względu na postać Dżesiki. Potrafię ją zrozumieć, ale mimo to nie zdecydowałam się swego czasu iść w jej ślady. Dziecko to niesamowite szczęście, ale nie jedyne na tym świecie. Zwłaszcza dla nas samych.
OdpowiedzUsuńDziecko to niesamowite szczęście, tylko dla kogo? Na pewno nie dla rzeczonego dziecka.
Usuń