Gabriela Azymut - "Miłość siłą przetrwania"

Chyba zgodzicie się ze mną, że tytuł Miłość siłą przetrwania nie jest pierwszoligowym tytułem. A czy książka jest pierwszoligowa? Kto zapoznał się już ze wspomnieniami pani, która pisze pod pseudonimem Gabriela Azymut? Jeżeli nikt, to bardzo Wam współczuję, bo to jedna z najbardziej wartościowych książek, które miałam ostatnio w rękach, a wiedzcie, że rzadko w ogóle sięgam po chłam. Miłość siłą przetrwania jest piękna od okładki po treść. 


Lubię dobrą akcję, fantastyczne przygody i amerykańskie klimaty z lat pięćdziesiątych, o czym pewnie już się przekonaliście, jeśli obserwujecie Fabrykę Dygresji ciut dłużej niż trzy minuty. Kocham jednak literaturę polską. Dobrą literaturę polską. I to nie tylko te tomy, o których trąbi się na blogach z recenzjami książek, portalach internetowych czy plakatach umieszczanych na drzwiach księgarń. Lubię perły. Takie, których czasem jeszcze nikt nie odkrył. Właśnie taką perła jest Miłość siłą przetrwania.
Ze wspomnieniami jest różnie. Właściwie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czytała utwory z tego gatunku, prędzej już biografie. Sceptycznie podeszłam do książki napisaniem przez Gabrielę Azymut i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. 


Miłość siłą przetrwania podzielona jest na kilka mniejszych części. Po lekturze stwierdzam, że można przyjąć trzy główne. Pierwsza z nich opowiada o dzieciństwie bohaterki, które spędziła na jednej z podhalańskich wsi. Opisuje tam z wielką miłością swoją rodzinę i tętniący życiem dom, w którym (jak to bywało krótko po II wojnie światowej) brakowało często pieniędzy. Życie wśród zazdrosnych sąsiadów nie było usłane różami. Waśnie zdarzały się bardzo często. Trudno było też utrzymać się w czasach ostrego komunizmu, ale taka egzystencja, skupiona wokół przetrwania i wartości takich jak rodzina, szczerość oraz pracowitość, potrafiła przynieść szczęście i zapewnić szczęśliwy okres wczesnemu etapowi życia autorki oraz wychować ją na dobrą kobietę. 
Piękne opisy przyrody, z którą wówczas człowiek musiał współdziałać w ścisłej symbiozie, napawają mnie jakąś tęsknotą za czasami, w jakich nigdy nie przyszło mi żyć, a nawet nie wiem, czy bym potrafiła. Jestem również pełna podziwu dla lekkości pióra pani Gabrieli Azymut, bo nigdy nie miała okazji, by zdobyć warsztat literacki, a obrazy, które bardzo wprawnie roztacza przed czytelnikiem, mają czarodziejską moc. 
W tej części książki spory fragment traktuje o tradycjach oraz wierzeniach, które ściśle wiążą się z religią Słowian. Pojawiają się duchy, szeptaczki i guślarki, a niektóre fragmenty przyprawiają o ciarki na karku. Nie ukrywam, że była to jedna z części, które zainteresowała mnie w szczególny sposób. 

To, co zainteresowało mnie równie mocno, ale już pod innym kątem, to wielka dawka dobroci i ciepła, które otrzymywałam w trakcie lektury. Miłość siłą przetrwania zawiera wiele cennych spostrzeżeń i wskazówek, które motywują co działania, ale nie pod kątem tak piłowanego teraz przez media samorozwoju. Gabriela Azymut po prostu opowiada o tym, co przeszła. Jak bardzo trudno jej było, ale co też udało jej się osiągnąć. Swoimi losami może być inspiracją dla każdej kobiety. 

Moje marzenia spełniły się trochę w innym czasie, niż oczekiwałam, i inaczej, niż chciałam, ale się spełniły. Niektóre z nich dobra wróżka czarodziejka zatrzymuje na inny okres, ucząc mnie przez to cierpliwości.

Warto marzyć. Ja, pomimo pojawiających się już siwych włosów, marzę sobie nadal.

Są to marzenia o nowych podróżach po świecie, ale jest on przecież taki wielki i piękny, że zwiedzenie tego wszystkiego, co chciałabym zobaczyć, zajmie mi trochę czasu. Marzę również o tym, by móc nadal i jeszcze lepiej niż dotychczas dzielić się moim szczęściem z innymi.


Etap dzieciństwa autorki to nie tylko suchy przebieg zdarzeń, wraz z zabawnymi niekiedy sytuacjami. Z tej cześci można również wyciągnąć sporo mądrości, albo choć przed chwilę zastanowić się, czy faktycznie jest tak, jak opisuje to Gabriela Azymut


Nie potrafiliśmy okazać zwykłych uczuć koledze, który płakał. Nie potrafiliśmy podejść do niego i zwyczajnie go przytulić, pogłaskać, okazać współczucie. Przyglądaliśmy się tylko z boku. Dlaczego? Czy ludzie zawsze byli tacy zimni w uczuciach [...]? 

Przecież znałam uczucie przytulenia od rodziców i dobrze mi to robiło. Z życia wiemy, że płaczący niemowlak w objęciach matki wycisza się, że staruszce czy staruszkowi po przytuleniu rozjaśnia się twarz. Ludzie, których spotyka jakieś nieszczęście i otrzymują od nas uścisk, czują się mniej samotni w swojej biedzie. Jest coś magicznego w uścisku, w tym zwyczajnym ludzkim geście. [...]. 

Teraz czasy się zmieniły i każdy gest uznawany niegdyś za normalny może być odebrany jako co niestosownego. Trzeba być ostrożnym nawet w okazywaniu zwykłych uczuć. W czasach mojego dzieciństwa nie było tej uważności, baczenia na stosowność bądź jej brak. Środki masowego przekazu nie o wszystkim informowały i nie tak szczegółowo jak dzisiaj.

Kolejna część opowiada o tym, jakie życie wiedzie młoda kobieta, najpierw uwznioślona przez stan zakochania, a później zdruzgotana przez prozę codzienności. 

Pierwszego września, w rocznicę wybuchu II wojny światowej, rozpoczęła się moja wojna, w której osobiście brałam udział. Moim wrogiem był alkohol. 
Nie dałam się wziąć do niewoli. Rozpętałam kajdany i odzyskałam wolność. Moje zmagania wojenne trwały nie 6, ale 9 lat.

W książce autorka nie opisała całej gehenny, która ją dotknęła - któż zresztą byłby w stanie? Zawarła jednak w swoim utworze momenty bardzo wstrząsające. Mnie najbardziej chyba uderzyło to, jak łatwo wszystko może się posypać niczym domek z kart, jeśli nie będziemy słuchać samego siebie, swojego wnętrza, intuicji, która zawsze ma rację. Jako niespełna dwudziestotrzyletnia dziewczyna dopiero ją w sobie odkrywam, ale mam nadzieję, że w przyszłości będę potrafiła odpowiednio z niej korzystać. By nigdy nie spotkało mnie to, co przydarzyło się autorce, a jeśli już spotka, to bym mogła sobie poradzić tak dzielnie, jak i ona. 

Ja zaczęłam również uczęszczać na spotkania Al-Anon (grupy wsparcia dla rodzin alkoholików) i coraz więcej dowiadywałam się o tej chorobie. Na tych spotkaniach usłyszałam też, że żyliśmy w zqaczarowanym kole zaprzeczeń i cała rodzina jest chora. "Świetnie" - pomyślałam - "dziecko choruje, to wiem, ale żebym ja była uzależniona od pijaństwa męża?" - tego nie mogłam pojąć. Potem zrozumiałam. Przyznałam rację, że wszyscy byliśmy dotknięci tą chorobą. Byłoby mi łatwiej pogodzić się z faktem, że dotknęła nas inna choroba, na przykład rak, bo alkoholizm upodlił nas wszystkich.

Gabriela Azymut to chyba moja prywatna bohaterka. Jestem świeżo po skończeniu lektury i piszę tę opinię z wypiekami na twarzy. Ale która kobieta tyle by wytrzymała przy mężu alkoholiku bez chęci strzelenia sobie w łeb? I jeszcze tak świetnie zajmowała się dzieckiem? Poniższy wycinek chyba należy do moich ulubionych. 

Moja córka, oprócz tego, że była chorowita, to była tez niejadkiem. Musiałam się sporo nagimnastykować, aby ją zachęcić do jedzenia. Wymyślałam różne nagrody za zjedzenie posiłku. Raz powiedziałam, że jak będzie jadła, to z każdym kęsem dostanie porcję miłości. Mamusiu! Czy jak będę jeść, to stanę się miłością?" - pytała. "Tak, dziecko, będziesz pełna miłości, jesteś już miłością, ale kiedy zjesz posiłek, każda kosteczka i cząstka ciebie będzie się karmić i zdrowieć, i wypełniać miłością. Wyrośniesz szybko na człowieka pełnego miłości" [...].

Trzecia część skupia się bardziej na refleksji pisarki a propos zmian, jakie udało jej się zaprowadzić w życiu oraz opis zwycięstwa, którego osiągnięcie było żmudne i trudne. To również przemyślenia na temat obecnego społeczeństwa i rozmaitych wartości, także wiary, rodzicielstwa, zajmowania się starszymi osobami, relacji międzyludzkich czy nawet ekologii. I to wszystko napisane takim prostym, ale jakże mądrym językiem, który zawsze trafia w sedno. Jestem zachwycona.

Uważam, że książkę powinna przeczytać nie tylko kobieta w wieku czterdziestu i więcej lat, bo w ten sposób może utożsamić się z poglądami Gabrieli Azymut. Nie! Książkę powinna przeczytać każda przedstawicielka płci pięknej (i silnej!), by zobaczyć, jakim darem jest bycie kobietą, choć raz po raz może nam się wydawać, że to prawdziwe przekleństwo. Młode dziewczyny z kolei niech czytają Miłość siłą przetrwania tak długo, aż najpiękniejsze fragmenty zostaną w ich głowach na zawsze, by wspierać i popychać do działania w trudnych momentach. To może być lektura, która połączy córki i ich rodzicielki, nawet, jeżeli mają skrajnie różne poglądy. Dlatego polecam z całego serca.

9/10

Share this:

CONVERSATION

4 komentarze:

  1. Przepiękna okładka, tylko ucałować! Ale nie wiem czy to dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, grafik się popisał. : )
      Cóż stoi na przeszkodzie, by się przekonać? : )

      Usuń
  2. Nie słyszałam o tej książce wcześniej, ale zachęciłaś mnie. Przyznaję - okładka jest cudowna! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie przeczytaj, a najlepiej kup, obdaruj bliską Ci osobę, okładka jak obrazek malowany, takie arcydzieło naprawdę warto mieć w swojej biblioteczce abo kogoś uraczyć tym majestersztykiem. <3

      Usuń