Noworoczna recenzja: "Bogowie" Palkowskiego

Jaki jest doktor Gregory House, każdy wie. Mistrz sarkazmu, błyskotliwy geniusz, nieposkromiony ekscentryk i dobry nauczyciel. Ale nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że my, Polacy, możemy pochwalić się lekarzem lepszym nawet od House'a, bo, przede wszystkim, naprawdę istniejącym. Czy postać profesora Zbigniewa Religi została wiernie przedstawiona w najnowszym filmie reżyserii Łukasza Palkowskiego? Nie mnie oceniać. Ważne, że Bogowie to kolejny film, który odwodzi mnie od mojego starego, infantylnego poglądu, że polskie kino jest słabe.

W połowie grudnia razem z Matim zrobiliśmy sobie czwartkowy popkulturalny wieczorek z Kinder Bueno. (Ciekawe, skąd teraz będę pozyskiwać papierki na tańsze bilety, skoro jestem na diecie? Oto jest pytanie)! Zgodziłam się na obejrzenie Bogów tylko dlatego, że Dziupla wcześniej całkiem chwaliła sobie ten film (potwierdza się: poczta pantoflowa najsłuszniejszą reklamą!), ale pierwszy raz nie widziałam zwiastunu przed pójściem do kina i trochę się obawiałam. Polski film? Biograficzny? Z Kotem w głównej roli, i to nie komediowej? Myślę, że gdybym obejrzała poniższą multikinowską zajawkę, wątpliwości by nie zniknęły. Jest bardzo przeciętny w zestawieniu z całością utworu i raczej nie oddaje jego klimatu.


Na szczęście jest i zwiastun właściwy:


Z twórczością Łukasza Palkowskiego nigdy wcześniej nie miałam do czynienia, choć nie do końca. Słyszałam bowiem o serialu 39 i pół z Tomaszem Karolakiem, a także widziałam nudny jak flaki z olejem kilkuminutowy fragment Galerii. Jak dobrze, że nie kojarzyłam ani trochę tego pana, bo wtedy, kierując się uprzedzeniami jak każdy stereotypowy Polak (co swoją drogą również jest stereotypem - trzeba to zmienić!), ominęłabym bardzo dobry film.

Kto to był profesor Religa? Facet od pierwszego w Polsce udanego przeszczepu serca. Na pewno kojarzycie zdjęcie, które znalazło się w National Geographic po bardzo długiej, wyczerpującej operacji przeszczepu serca u pana, który żyje do teraz, mając rocznikowo osiemdziesiąt dziewięć lat. Operujący go profesor Religa umarł zaś w roku 2009. 


W filmie jego postać grana przez Tomasza Kota została zaprezentowana w dosyć kontrowersyjny sposób. Ci, którzy znali profesora Religę, ci mogą się wypowiadać o wizji Palkowskiego, czy była wierna rzeczywistości, czy też przesadzona. (Spotkałam się z wieloma opiniami, że reżyser po prostu musiał podkoloryzować, żeby film się sprzedał, ale osobiście nie jestem tego taka pewna. Doświadczenie mówi mi, że im większy geniusz, tym większe jego odchylenia od normy). Ekranowy Religa to ekscentryk, który nie bawi się w takie prozaizmy jak podjęcie próby zapanowania nad własnymi emocjami - nie ma na to czasu, musi ratować ludzkie życie. Widzimy go, jak niszczy aparat telefoniczny i zwalnia swoich pracowników po kilka razy, targany wściekłością. Wydaje się być jednak dobrym człowiekiem. Oddanych asystentów zawsze później z powrotem przyjmuje na etat. Pije kawę czarną i gęstą jak smoła, by nabrać energii, a żeby ukoić nerwy, często topi smutki w barze, wlewając w siebie litry wódki. Walczy o powodzenie swojej misji, chociaż wszędzie napotyka ogromne przeszkody - a to konserwatywnych starszych kolegów lekarzy, a to nie ma pieniędzy na wykończenie kliniki, a to kolejny raz operacja nie wychodzi... 

Kot zagrał dobrze. Bez rewelacji chyba, ale też i nie najgorzej. Podziwiam go za bezustanne chodzenie wszędzie z papierosem i palenie w prawie każdej scenie, bo mnie po godzinie seansu zachciało się wymiotować. Szczęśliwie po jakimś czasie przeszło. Cały czas tylko lekko przeszkadzał mi jego wzrost. Ale to chyba trochę rasistowskie.
Na wyróżnienie dla mnie zasługuje aktorka grająca żonę głównego bohatera, Magdalena Czerwińska. Często jeszcze spotykam się z opiniami, że aktor jest wtedy dobry, kiedy żywo gestykuluje, a jego bogata mimika wyraża zawsze odpowiednie uczucia. A przecież to pogląd sprzed stu lat, kiedy powszechne było kino nieme. Dla mnie oszczędność Czerwińskiej jako Anny Religi i w gestach, i w dialogach, i w mimice, była bezcenna. Tak naprawdę nie miała dużego udziału w akcji, ale jej duch był obecny przez cały czas. Ciężko miała pani profesorowa, oj ciężko, bo musiała dzielić się początkowo mężem z jego inną miłością, chirurgią. Później też miała ciężko, lecz nie dzieliła się mężem. Chirurgia stała się dla niego numer jeden, a ona dzielnie udźwignęła ten ciężar, pomagając ukochanemu za każdym razem, kiedy tego potrzebował. Godne podziwu? Bohaterska męczennica czy słaba i uległa dusza, która za szybko pogodziła się z losem? Jak sądzicie?

Film trwa niespełna dwie godziny, a akcja jest bardzo wartka, więc upływ czasu jest właściwie niezauważalny. Zdjęcia świetne, muzyka - również całkiem okej, raczej nie PRL-owska, tylko w rytmie amerykańskiego rock'n'rolla. Wśród utworów wykorzystanych w soundtracku znalazł się m.in. słynny kawałek Joan Jett. Czasem tylko było jej za dużo. W filmie znalazły się momenty na tyle dramatyczne, że wystarczyła zwykła cisza, by najlepiej podkreślić uczucia bohaterów. 
Dodatkowe plusy to klimat schyłku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wraz z wszystkimi gadżetami wykorzystanymi w scenografii oraz zachowaniem aktorów i sporo humoru, w czym sporo udziału miały kąśliwe teksty profesora Religi. Na przykład


Dlaczego z czystym sumieniem polecam Wam Bogów?
Ponieważ to kolejny z filmów, który udowadnia, tak jak wcześniej już wspomniałam, że polskie kino to może być dobre kino. Dzięki seansowi można poznać sylwetkę jednego z najsłynniejszych na świecie Polaków, a przy okazji pośmiać się i powzruszać. Urodzeni na początku lat dziewięćdziesiątych i później, mają okazję do spotkania z rzeczywistością schyłku Rzeczypospolitej Ludowej, a wszyscy mogą obserwować, jak wiele kosztuje osiągnięcie celu, jak bardzo człowiek może się zgubić w drodze do zrealizowania swoich ambicji, ale jak dobrze jest, gdy odnajdzie się i spełni wszystko to, co sobie początkowo założył. 
Ten film jest jak najbardziej wart obejrzenia.

8/10

Share this:

CONVERSATION

6 komentarze:

  1. Polskie filmy omijam szerokim łukiem, ale "Bogów" wypadało obejrzeć z racji moich studiów. Zwłaszcza że bardzo dużo ludzi marudziło mi, że to taki dobry film.
    No i nie zawiodłam się. Film naprawdę dobry i zrobił na mnie duże wrażenie. Co do tej Anny Religii... Nie mogłam wyjść z podziwu dla tej kobiety. Ja ze swoim egoizmem i potrzebą uwagi nie wytrzymałabym długo, będąc zepchnięta na dalszy plan przez swojego faceta. Dlatego bardzo się jej dziwię i jednocześnie podziwiam, bo przypuszczam, że zdawała sobie sprawę ze znaczenia misji męża i była zdolna do poświęcenia w imię "wyższej sprawy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Zawsze uważałam, że jako żona będę wielbić mojego męża, pomagać mu w jego pasjach i karierze, no i w ogóle będę najwyrozumialsza na świecie. A potem obejrzałam ten film. Mam dokładnie takie same odczucia jak Ty.

      Usuń
  2. Coraz bardziej cenię polskie filmy, ten MUSZĘ obejrzeć, nie ma bata :) czekam na ferie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Emilka, z tego co mówiłaś po filmie wyciągnęłaś wszystko to, co powinno się tu na moje znaleźć. Dzięki :)
    PS. Dzięki za podlinkowanie, już czuję te wyświetlenia ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Mati, jesteś kochany.
      Hihihihi, nie chwaląc się, jestem mistrzem pozycjonowania, więc wiesz. Ej, musimy się umówić i omówić plany biznesowe na przejęcie kontroli nad światem internetu. Czas najwyższy, nie sądzisz? ; )

      Usuń